wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 8 cz.2 "Pierwsza Pełnia"


Ciemnowłosy chłopak z okrągłymi okularami na nosie siedział samotnie na łóżku szpitalnym. Jego dłoń zamknięta była wokół dłoni dziewczyny leżącej bez oznak życia tuz obok. W skrzydle szpitalnym, o tej godzinie, było już pusto. Powoli zbliżał się czas kolacji, co oznaczało, że siedział tu już ponad 3 godziny. Ale nie chciał wracać. Gdyby teraz poszedł do Wielkiej Sali pewnie znów spotkałby się z pretensjami ze strony Syriusza i reszty drużyny. Zresztą nie dziwił im się. Byli na niego źli, bo w końcu to on spartolił tą robotę, ale nie miał ochoty wysłuchiwać ich narzekań i tłumaczyć się, dlaczego nie złapał znicz. Wolał zostać tutaj, przy osobie, którą kochał ponad życie. Chociaż ona nigdy nie odwzajemniała tego uczucia. Wiadomo Dorcas mówiła, co innego, ale czy mógł jej tak po prostu uwierzyć? Lily odtrącała go odkąd pamiętał, więc co mogło się wydarzyć, że tak nagle by go pokochała. Wolną dłonią przeczesał sobie włosy i jeszcze raz spojrzał na Lily. Była naprawdę piękna, zwłaszcza teraz, kiedy spokojnie leżała, oczy miała zamknięte, a rude kosmyki opadały wzdłuż jej gładkich ramion. Tak wiele by dał, by wreszcie się obudziła. Obudziła i może wreszcie go pokochała.

~*~

-Idziecie na kolację? - Dor podniosła zmęczoną twarz znad podręcznika od zielarstwa.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz tak zakuwała.
- Idziecie? - Alicja uniosła brew,  odkładając na półkę Zaklęcia dla Ambitnych. - Jesteśmy tutaj tylko we dwójkę.
- Ciągle zapominam... - mruknęła powoli wstając z łóżka. - Stopa mi zdrętwiała...
- Może pójdziemy do Lily? - wtrąciła Al również wstając. - Wiem, że byłyśmy po meczu no, ale...
- Nie ma sprawy. - Dor lekko się uśmiechnęła. - Ale mam nadzieję, że niedługo się obudzi...- dodała, gdy zaczęły schodzić schodami do opustoszałego pokoju wspólnego.
- Co tutaj tak cicho? - Alicja wytrzeszczyła oczy. - Przecież...
- Mecz.. - wtrąciła Dorcas, a ku jej uldze nie drążyły dalej tego tematu.
W ciszy szły korytarzem, każda rozmyślając o czymś innym. W końcu, po niecałych pięciu minutach, znalazły się przy drzwiach od skrzydła szpitalnego.
Dor cichutko nacisnęła klamkę i pchnęła ogromne dębowe drzwi. Korytarz wypełnił okropny pisk i trzeszczenie starego spróchniałego drewna. Widać było, że tych drzwi dawno nikt nie oliwił. Alicja rozejrzała się czy nikt na korytarzu tego nie usłyszał, po czym ostrożnie przeszła przez próg tuż za Dorcas. Już prześlizgnęły się przez połowę komnaty ,niezauważone przez panią Pomfrey, gdy nagle Dor zatrzymała się. To samo nakazała przyjaciółce.
-Spójrz - szepnęła, po czym obie wychyliły się zza parawanu, który je osłaniał.
Teraz obie patrzyły na te scenę, prawie ze łzami w oczach.
Wymieniły kilka spojrzeń, po czym jeszcze raz przeniosły wzrok na łóżko szpitalne Lily.
Na jego brzegu siedział nie kto inny, jak Rogacz. Jedną ręką trzymał mocno Lily, jakby się bał, że mu ucieknie, a drugą zasłaniał sobie mokrą od łez twarz. Widać było, że nie znosi tego dobrze. Dor chciała do niego podejść, poklepać go po ramieniu, pocieszyć. Teraz, kiedy
pomyślała sobie, o przegranym meczu to była bardziej zła na Syriusza niż na Rogacza. Dlaczego Łapy tutaj nie było? Przecież powinien wspierać swoich najlepszych przyjaciół. Ale nie, bo dla niego liczy się tylko Quidditch i tanie Laski. Przeklnęła go za to w duchu i ruszyła
w stronę zrozpaczonego Rogacza, lecz została powstrzymana przez Alicję.
- Zostawmy go samego – szepnęła.
- Ale… - Dor urwała i tylko posłusznie kiwnęła głową.
Ala miała rację, niech pobędzie trochę z Lily sam na sam.

~*~

Dziś pełnia, Dziś pełnia…
Mary w duchu wciąż powtarzała te same słowa. Przeczytała wszystkie książki mówiące o tym, co robić, by opanować agresję w trakcie przemiany, lecz nadal nie czuła się pewnie. To była jej pierwsza pełnia, więc pewnie dlatego czuła się tak źle, ale to wcale nie poprawiało jej humoru. Bardziej bała się o reakcję Remusa, gdy we Wrzeszczącej chacie będzie razem z nim drugi wilkołak.
Zawsze byli z nim Syriusz, James i Peter, a teraz już tylko Glizdogon zostanie z nimi, by w razie potrzeby odciągnąć od siebie dwa wściekłe wilkołaki. James cały dzień przesiedział u Lily i ani myślał opuszczać skrzydło szpitalne, zaś Syriusz był w okropnie podłym nastroju i nie miał ochoty niańczyć dwóch wilkołaków. Zawsze otuchy dodawało jej przynajmniej to, że będzie z nimi Glizdogon, ale on…on był tylko szczurem, jak ma powstrzymać jednego wilkołaka, co dopiero dwa?
Mary nawet nie chciała o tym myśleć. To nie pierwsza pełnia Lupina, na pewno nad sobą zapanuje…nadal rozmyślała siedząc nad brzegiem jeziorka.
Było już dobrze po 22, a pełnia z każdą minutą zbliżała się nieubłaganie. Wiedziała, że to się musi stać, w końcu już nie była zwykłą dziewczyną…Po jej policzkach pociekło kilka łez, ale już się nie bała.
- Mary? – Ktoś położył jej rękę na ramieniu.
- Och, witaj Glizdogonie. – Odwróciła twarz ukradkiem ocierając łzy.
- Jesteś gotowa? – spytał siadając tuż obok i obejmując ją czule ręką. – Wszystko będzie dobrze, nie pozwolę by ciebie skrzywdził.
Mary zaśmiała się przez łzy.
- Glizdogonie, o to się nie boję. Remus jest już doświadczony w tych sprawach. Bardziej obawiam się tego jak ja zareaguję, jak zareaguje mój organizm, ale jestem dobrej myśli.
- To dobrze.. – mruknął, bo żadna inna odpowiedź nie przychodziła mu na myśl.
Mary jakoś tak dziwnie mówiła, jakby dostojniej i bardziej elegancko. Tak jak się mówi w bogatych domach.
Chwilę siedzieli w ciszy, aż w końcu Peter zebrał w sobie odwagę i zadał pytanie, które zaczęło go już trochę męczyć.
- Czemu tak dziwnie mówisz? – spytał z niekrytą ciekawością.
- Och. – Mary poczerwieniała lekko na twarzy. – Ćwiczyłam sobie tylko, bo chciałabym być w przyszłości dziennikarką.
- A co to takiego? – Glizdogon zmarszczył brwi i wytężył mózg, ale za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć, co to jest „dziennikarka”.
- To taki mugolski zawód. – Mary poczerwieniała jeszcze bardziej. – Jeździ się po świecie, pisze reportaże z różnych światowych wydarzeń…Czasem też pokazują cię w telewizji.
- A co to „telewi… - Peter czuł się coraz głupiej, kiedy zdał sobie sprawę, że nic nie wie o mugolach.
Na szczęście, z tej sytuacji, wyratował go Remus, który pojawił się na błoniach siadając po prawej stronie Mary.

~*~

Od pewnego czasu Dor dość często rozmyślała nad słowami Czarnego Pana. Czy naprawdę zabił jej prawdziwych rodziców? Nikomu o tym nie mówiła, chociaż ta informacja trochę ją przytłaczała. Ale czekała cierpliwie na przerwę świąteczną, kiedy będzie w domu i kiedy będzie miała szansę pogadać z rodzicami na ten temat. Musiała znać prawdę. Chociaż wiedziała, że to nic nie zmieni, to ONI będą jej rodzicami zawsze nie zależnie od tego czy biologicznymi.
Od wczoraj też ciągle przypominał jej się sen Syriusza, w którym to widział umierającego Jamesa. Ale przecież to jakaś bzdura, tak samo jak to, że Łapa miał by być zbiegiem z Azkabanu. Może i miał swoje wady, ale nigdy by nikogo nie zabił. Czasem Dorcas zdawało się, że zna go nawet za bardzo.
- Dor, jesz? – Nagle z zamyślenia wyrwał ją spokojny głos Alicji.
- Och, tak – odparła rozglądając się po stole pełnym jedzenia.

~*~

Po kolacji dziewczyny udały się do dormitorium, po drodze nie odzywając się do siebie nawet słowem. Obie były w markotnym nastroju i nie miały ochoty rozmawiać o czymkolwiek, lecz gdy były już w pokoju wspólnym Alicja zatrzymała się przed tablicą ogłoszeń.
- Dor, spójrz! – Wskazała ręką na największe ogłoszenia, które zasłaniało całą resztę. – Tutaj jest twoje nazwisko.
 Meadowes niechętnie zbliżyła się do tablicy obrzucając ją jednym dość znudzonym spojrzeniem, lecz po chwili zaczęła się wczytywać w ogłoszenie pisane ręką Albusa Dumbledore’a.

DELEGACJE UCZNIOWSKIE W SPRAWIE WALK KONTYNENTALNYCH.

Dnia 15 listopada wydelegowani uczniowie udadzą się wraz z dyrektorem szkoły do Ministerstwa Magii, by wziąć udział w posiedzeniu na temat Walk Kontynentalnych.
Konferencja będzie polegała na przedstawieniu jak najlepszej opcji, dzięki który można zapobiec Walk Kontynentalnych, które ostatnimi czasy stają się coraz bardziej uciążliwe.
Zacięte walki trwają głównie między czarodziejami z Ameryki i Wielkiej Brytanii.
Naszym zadaniem będzie sporządzenie jak najbardziej korzystnej ugody i przedyskutowanie sprawy z Ministrem Magii WB i Ministrem Magii Ameryki.
Z każdego domu w naszej szkole zostanie wydelegowanych dwóch uczniów – czarodziej i czarownica, którzy jako para będą reprezentować swój dom, a całą ósemka szkołę.
Z poszczególnych klas wybrani zostali:




Gryffindor

 Remus Lupin
 Dorcas Meadowes

Slytherin:

Severus Snape
Ariana Parkinson

Ravenclaw:

Gilderoy Lockhart
 Sybilla Trelawney

Hufflepuff:

 Nicolas Macmillan
Amelia Bones


~Z poważaniem Albus Dumbledore

- Niby, dlaczego to mam być ja? – Dor spojrzała na Alicję błagalnym wzrokiem. – Czemu nie ty, czemu nie Mary? Czemu nie Lily?
- Lily jest w szpitalu, a Mary ma swoje problemy. – Al poklepała Dor po placach. – A ja…
Dorcas spojrzała na nią wyczekująco.
- Ja…Dumbledore nie chciał mnie wziąć…
- Ale dlaczego? – Dor uniosła ręce, gdy skierowały swoje kroki w stronę dormitorium. – Uczysz się o wiele lepiej niż ja, jesteś bystra, mądra, wiele potrafisz…
- To nie ma już znaczenia. – Alicja przerwała jej, gdy zaczęły wspinać się po schodach. – Jedziesz ty i kropka.
- Ale co ja mam tam niby zrobić? Czy my będziemy się jakoś przygotowywać czy pojedziemy tam i kompletnie nie będziemy mieli pojęcia, o co chodzi?! – krzyknęła rzucając się na łóżko. - Jakieś durne Walki Kontynentalne, też mi coś!
- Dor uspokój się! – Przyjaciółka usiadła naprzeciwko niej. – Myślę, że odpowiedzi na wszystkie swoje pytania znajdziesz tam. – Wskazała na duże okno, w które śnieżnobiała sowa zawzięcie stukała dziobem.

~*~

Zostało im nie całe 15 minut, a z każdą sekundą odwaga Mary spadała, choć wiedziała, że Remus jest przy niej.
Siedzieli we wrzeszczącej chacie we trójkę. Glizdogon zmieniony w szczura siedział na stole podgryzając drewno, a Lupin i Mary zajęli miejscy na łóżku. Dzielił ich prawie metr, lecz nagle niespodziewanie Remus przysunął się do blondynki tak, że teraz stykali się ramionami.
- Mary… - szepnął. – Chcę żebyś wiedziała, że bez względu na to, co się dzisiaj wydarzy, jesteś dla mnie najważniejszą osobą w życiu.
Macdonald lekko spłonęła rumieńcem i by to ukryć odwróciła głowę.
- Remusie… - odparła po chwili spoglądając mu głęboko w czekoladowe oczy.
Zawiesiła głos. Musiała zebrać myśli, chciała jak najlepiej wyrazić to, co czuła.
Glizdogon teraz zaprzestał podgryzania stolika i wpatrywał się w nich, a w jego szczurzych oczach odczuć się dało ognistą zazdrość.
- Ja… - Mary zaczęła mówić, lecz Remus położył jej palec na ustach.
Wpatrywał się w jej piękne oczy, które teraz zaszklone były od łez, ale to nie zmieniało faktu, że dla niego Mary była najpiękniejszą dziewczyną na świecie. Patrzyli się tak na siebie przez wiele sekund. Upajali się swym widokiem. Remus sam nie wiedział skąd nagle wzięło się w nim tyle odwagi, ale czuł, że to jest ten odpowiedni moment, że już lepszej okazji nie będzie.
Mary już ponownie otworzyła usta by coś powiedzieć, gdy Remus pokręcił głową i nim ona zdążyła zaprotestować pocałował ją z czułością.
Gdy cofnął się spojrzała na niego zszokowana, ale jej oczy, aż płonęły ze szczęścia, a w serce zaczęło szybciej bić. Nim ponownie się pocałowali rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę Glizdogona, który siedział na stoliku z szeroko otwartą mordką. Jego ciało lekko drżało z bezsilnej złości.
- Mary… - Remus szepnął jej na ucho, gdy wreszcie się od siebie oderwali. – Kocham cię…
Uśmiechnęła się sama do siebie, to był chyba najpiękniejszy wieczór w jej życiu, nigdy by się nie spodziewała, że ktoś taki jak Remus Lupin ją zechce.
Jeszcze raz na niego spojrzała, gdy nagle ich pokój wypełnił srebrzysty blask. Pełnia się rozpoczęła, była północ. Glizdogon szybko zeskoczył na podłogę, chowając się pod stołem.
Mary zdezorientowana zamknęła oczy, by szybko zebrać myśli. Wzięła głęboki wdech, a tuż obok usłyszała już przeraźliwe krzyki Remusa. Jego przemiana się rozpoczęła, zaraz też i ona zacznie się zmieniać. Czekała aż i ją przeszyje okropny ból, lecz nic takiego się nie wydarzyło. Otworzyła szybko oczy. Tuż obok niej siedział wielki wilk, szczerzący kły, które teraz ociekały mu śliną. Mary przerażona spojrzała na swoje dłonie, lecz one się nie zmieniły.
Nadeszła pełnia, a ona nie uległa przemianie.

*♥♥♥*

Witajcie!
Rozdział jest :)
Nawet mi się podoba (to nowość XD)!
Pełnię urwałam, mimo błagań Panienki Livvi :D Będę sadystką XD BUHAHAHAHA!
Mam nadzieję, że mój pomysł was nieco zaskoczył :D
A Walki Kontynentalne lepiej wyjaśnię w kolejnych rozdziałach :)
A myślę, że rozdział mam prawo komuś dedykować :)
Laughing Queen :)
Dziękuję za wspaniały komentarz i podziwiam cię, że dałaś radę przeczytać te wszystkie 8 rozdziałów :D Ja chyba bym padła z nudy XD
Wszystkim innym również ogromnie dziękuję :)
Teraz liczę tylko na kolejne komentarze, które dadzą mi kopa do pracy!
Ściskam was i do napisania!
Mania :*



sobota, 2 maja 2015

Rozdział 8 cz.1 "Pierwsza Pełnia"

Od samego początku dnia Dor była w okropnie podłym nastroju. Chyba nigdy nie czuła się gorzej. Siedziała nad jajecznicą w ciszy obserwując chłopaków siedzących kilka metrów dalej. Mary i Alicja wpatrywały się każda w swoje śniadanie, nie odzywając się do siebie.
- No, więc... - zaczęła Mary. - Powiesz nam w końcu, co się wczoraj wydarzyło? - Popatrzyła na Dor błagalnym wzrokiem, ale ta tylko westchnęła ciężko.
- Po prostu on już dla mnie nie istnieje - wyjaśniła. - Pokłóciliśmy się i póki mnie nie przeprosi nie zbliżę się do niego nawet na kilometr.
- Och Dor... - jęknęła Alicja. - Nie możecie się teraz kłócić. Są ciężkie czasy, Sami- wiecie-kto rośnie w siłę, więc nie możemy być skłóceni, jeśli chcemy wygrać tą bitwę.
- Jedyną bitwę, którą teraz toczę jest kłótnia z Blackiem. - Dor chwyciła swoją torbę i zarzuciła ją na ramię. - Rozumiem, co macie na myśli, ale ja nie mogę mu tego tak po postu wybaczyć.
- Ale czego dokładnie? - Mary spytała również wstając, a w jej ślady poszła Alicja.
Dor westchnęła i gdy cała trójka ruszyła ku wyjściu z Wielkiej Sali, opowiedziała im pokrótce o tym, co się wczoraj wydarzyło.
- Drań! - krzyknęła Mary. - Jak tak można?!
- Macdonald spokojnie! - Alicja powstrzymała ją ręką od kopnięcia drzwi od łazienki, koło której przechodziły. - A co z Sami-wiecie-kim...
- Voldemortem... - wtrąciła Dor.
Alicja prychnęła, po czym kontynuowała poprzednią wypowiedź.
- Co jeśli znów zaatakuje? Musimy być przygotowani! Nie możemy się kłócić.
- Póki mnie nie przeprosi nie ma, co liczyć na jakąkolwiek ugodę! - odparła wojowniczo Dor. - A teraz wybaczcie, ale muszę lecieć na mecz!
- Powiedzenia! - krzyknęły za nią, gdy zniknęła za rogiem korytarza.

~*~

Pogoda była niemalże idealna. Świeciło słońce, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Wiał jedynie lekki, przyjemny wietrzyk wesoło chłostający twarze uczniów zmierzających na trybuny. Za chwilę miał rozpocząć się pierwszy w tym roku mecz Quidditcha, rozegrany między Ślizgonami, a Gryfonami. Dor siedziała już w szatni, przyglądając się kolegom i koleżankom z drużyny. Była przebrana i czekała tylko na sygnał, kiedy będą mogli wejść na boisko. Dawno nie czuła takiej adrenaliny, ciśnienie lekko jej się podniosło, ale ogólnie rzecz biorąc już nie mogła się doczekać, kiedy wsiądzie na miotłę. Chwilę potem Syriusz zwołał całą drużynę (James nie miał ochoty, chociaż to on był kapitanem).
- Gryffindor od czterech lat nie utracił pucharu Quidditcha i liczę, że w tym roku również uda nam się go wygrać! - Cała drużyna krzyknęła wojowniczo unosząc w górę pięści. - Zapomnijmy o naszych kłótniach, teraz jesteśmy na boisku i musimy dać z siebie wszystko! - Kolejny chóralny okrzyk. - Wygramy to!
I z takim nastawieniem cała drużyna na dźwięk gwizdka opuściła szatnię. Dor uznała, że Black miał poniekąd rację. Teraz musiała skupić się na grze, a nie na tym żeby jak najbardziej mu dogryźć.
Szła za Elizą i gdy opuścili budynek jej twarz oświetliło oślepiające światło. Słychać było krzyki Gryfonów i gwizdy Ślizgonów, gdy zawodnicy wyszli na murawę.
- A zatem powitajmy drużynę Gryffindoru! - Rozległ się donośny głos Michaela Jordan'a.* - Na pozycji ścigających: Syriusz Black. – Po prawej stronie trybun dało się słyszeć głośne wiaty i oklaski. – Eliza Brown! - Kolejne krzyki radości.- Oraz zastępcza ścigająca Dorcas Meadowes! - Tym razem tylko kilka osób zaklaskało, a z drugiej strony trybun, gdzie siedzieli Ślizgońscy kibice, słychać było pogwizdywania i szydercze śmiechy. Dor zrobiło się gorąco. Okropnie się stresowała a ręce kleiły się jej od potu. To miłe nastawienie, z którym opuściła szatnię teraz w jednej chwili prysło. Wmaszerowała na boisko wraz z całą drużyną wsłuchując się w wesoły głos komentatora.
- ...pałkarze Dann Adams i Gregory Wals, a także znakomity obrońca Seamus McKenzie! - Trybuna gryfonów zafalowała, gdy na boisko wkroczyli ich ostatni zawodnicy. - I na sam koniec największa gwiazda w historii Quidditcha, czyli szukający Gryfonów, James Potter we własnej osobie! - Rozległy się piski dziewczyn ze wszystkich trzech trybun, (oprócz Slytherinu), a niektóre zaczęły nawet cisnąć się do barierek po jego autografy.
Gdy całą drużyna Gryffindoru  stanęła, w końcu, na środku boiska po chwili z wejścia na przeciwko zaczęła wylewać się drużyna przeciwników. Micheal również ich zaprezentował nie mogąc powstrzymać się od kilku złośliwych uwag, a propos wyglądu Ślizgońskiej pałkarki, która wyglądała jak dobrze wyhodowane prosię.  Mcgonagall skarciła go parę razy, gdy po chwili na boisku pojawiła się pani Hooch z ogromną skrzynia pod pachą i miotłą w ręce.
- To ma być czyta gra, zrozumiano? - warknęła spoglądając znacząco na Crabba, który rechotał wywijając pałką w powietrzu.
Dor przerzuciła niepewnie nogę przez miotłę i gdy tylko usłyszała gwizdek wzniosła się w powietrze.
- I....Ruszyli! - Głos Michaela poniósł się echem po trybunach. - Zawodnicy zajęli swoje pozycję i już kafla przejmuje Brown! Co to za niesamowita dziewczyna...Te nogi, pie...
- Jordan! - McGonagall wydała się spoglądając na chłopaka srogo.
- Kafla przejmuje Black, Co za zawód, zbliża się do pętli, Brown teraz Meadowes i.... Ach wypuściła kafla...No, ale cóż swoimi nogami wszystko
nadrabia...! - Micheal urwał, gdy Mcgonagall ponownie zmierzyła go wzrokiem. - Piłkę przejmuje Starszy Black*, teraz Parkinson i...Gol, dla Slytherinu...- dodał bez entuzjazmu. - Kafel w posiadaniu Gryfonów!
Dorcas rozejrzała się i dostrzegła nadlatującego Syriusza. Po ostatniej nieudanej próbie przechwycenia kafla było jej jeszcze bardziej gorąco. Nagle dostrzegła nadlatujący tłuczek i w ostatniej chwili zrobiła unik. Szybko rozejrzała się i przechwyciła kafla, którego teraz podała do niej Eliza. Zrobiła zwód i rzuciła kaflem do Syriusza, o mało, co nie spadając przy tym z miotły. Odetchnęła z ulgą, gdy Gryfoni zdobyli w końcu pierwszego gola. Potem szło już prawie jak po maśle, Micheal komentował wciąż wygląd zawodniczek, a gole wpadały jeden po drugim.
-Czyżby Malfoy dostrzegł znicza?! - Nagle wszystkie głowy zwróciły się w stronę Ślizgona, który mknął już za połyskującym złotym punkcikiem.
-James! - wrzasnął Syriusz. - James znicz!
Okularnik rozejrzał się szybko dookoła, niezbyt przytomnym wzrokiem. Widać było, że przed chwilą mocno się nad czymś zastanawiał, lecz to „coś” z pewnością nie dotyczyło meczu.
Po chwili już obu szukających mknęło za złotą piłeczką, a tymczasem reszta zawodników dalej toczyła swoją grę.
-Parkinson przejmuje kafla, ale...- Micheal zawiesił głos. - Tak! Dorcas Meadowes przejmuje kafla, jak pięknie, jednak nie tylko piersi są jej atute...
-Jordan! - McGonagall pełna furii wyrwała mu mikrofon. - Masz komentować mecz!
-Już pani Profesor.. - Chłopak odzyskał swój sprzęt i ponownie zajął się meczem. - Jest już 110 do 90 dla Gryffindoru, proszę państwa, co to są za emocje! Black w posiadaniu kafla, a tymczasem obaj nasi szukający zniknęli gdzieś w pogoni za zniczem!
Gryfonom udało się strzelić jeszcze jedną bramkę, a gdy jeden z Ślizgońskich ścigających próbował wbić bramkę im, Seamus idealnie ją wybronił.
Nagle wśród wrzasków kibiców na boisku znów pojawili się Lucjusz i James. Oboje byli umazani błotem,lecz nadal gonili umykający im złoty znicz.
-Potter czy Malfoy? - Jordan zawiesił głos. - Gryffindor czy Slytherin? Lew czy Wąż? A może...
-A może zajmiesz się meczem?! - McGonagall ponownie krzyknęła. - Podczas twojej wypowiedzi wpadły trzy gole!
Faktycznie Slytherin powoli odrabiał straty i wynik meczu wynosił już 110 do 120 dla gryfonów. Nagle na trybunach zapanowała cisza. Nawet Micheal zamarł wpatrują się przed siebie z niedowierzaniem. Po dłuższej chwili na trybunach Ślizgońskich kibiców wybuchł aplauz. Micheal wciąż z szeroko otwartymi oczami przemówił do mikrofonu:
-Malfoy złapał znicza... - Mówiąc to mało, co nie spadł z trybuny.
James za każdym razem łapał znicza. Jeszcze nie było takiego meczu, w którym by mu się to nie udało. Wszyscy byli w szoku, kiedy na stadion wleciał Lucjusz z trzepoczącym zniczem w dłoni, a za nim przygaszony James. Ślizgoni jeszcze przez dłuższą chwilę pysznili się swym zwycięstwem, aż w końcu udali się do szatni wciąż pokrzykując z radości.
Po zakończeniu meczu również drużyna Gryfonów udała się do szatni ze spuszczonymi głowami, odprowadzana gwizdami Ślizgońskich kibiców.
-James, co ty wyprawiasz?! - Syriusz podszedł do niego, a widać było, że jego oczy aż płoną od gniewu. - Dlaczego dałeś Malfoy'owi złapać znicza? Co się z tobą dzieje?!
-Odwal się! - James przepchnął się obok przyjaciela nawet na niego nie spojrzawszy.
-Nie, nie odwalę się! - krzyknął czarnowłosy obracając się do odchodzącego Rogacza. - Przez ciebie właśnie straciliśmy szansę na zdobycie Pucharu Quidditcha!
-Wyobraź sobie, że są rzeczy ważniejsze niż jakiś tam puchar! - warknął James spoglądając mu wreszcie w oczy.
-Tak? Ciekawe, jakie? - Teraz już cała drużyna wpatrywała się w nich oczekując na wyjaśnienia za strony Jamesa, lecz on tylko pokręcił głową mocniej zaciskając wargi.
-Powinieneś sam się domyślić! - warknął, po czym zabrał swoje rzeczy i wyszedł z szatni.

~*~

-Co się stało? - Alicja wbiegła do szatni wpadając wprost na Dorcas.
-James i Syriusz się pokłócili. - Wyjaśniła wciskając swoje rzeczy do torby.
Zostały w szatni już tylko we dwie, ponieważ reszta drużyny nie musiała poświęcać ponad 20 minut na makijaż jak to Dorcas miała w zwyczaju.
-Ale, czemu James nie złapał znicza?
-Och, podejrzewam, że to przez Lily... - mruknęła. - Przejmuje się nią podobnie jak my, nie chce by coś jej się stało. A co z Mary? - Dor nagle zmieniła temat. Nie chciała rozmawiać o meczu, miała już dość Quidditcha jak na jeden dzień, a to, że ponieśli porażkę, kiedy ona doszła do ich drużyny wcale jej nie pomagało.
-Przygotowuje się z Remusem. – Alicja odparła, gdy wyszły na błonia Hogwartu i ruszyły w stronę zamku. - Zostało im, co prawda jeszcze ponad 10 godzin, ale wiesz....
Dor kiwnęła głową, ale myślami była o wiele, wiele dalej. Zastanawiała się czy Syriusz ma zamiar ją przeprosić. Była na niego zła i uważała go za dupka, ale gdzieś tam wewnątrz naprawdę tego pragnęła. Nie chciała też go do niczego zmuszać, bo wyszłoby na jaw...Wyszłoby na jaw....Że jej na nim naprawdę zależy...
-Dor? - Alicja pomachała jej ręką przed twarzą.
-Słucham? - odparła wyrwana z zamyślenia.
-Pytałam się, co zamierzasz zrobić z Syriuszem, w końcu chyba ci na nim zależy... - spytała.
Czy ona czyta w myślach? Pewnie, że chce, ale...
-Nie zamierzam nic robić – odparła uśmiechając się sztucznie. - Niech sam się postara...
-Sadystka... - Alicja pokręciła głową śmiejąc się. - Powinniście wreszcie się pogodzić i zostać szczęśliwą parą...
Dor wytrzeszczyła oczy, po czym przemówiła trochę natarczywym głosem.
-Błagam cię, Ja i Syriusz? Nie ma takiej opcji. A poza tym... - A poza tym on i tak by mnie nigdy nie zechciał – dokończyła w myślach przekraczając próg Wielkiej Sali.


*Micheal Jordan - ojciec Lee Jordan'a.
*Starszy Black - Regulus Black, brat Syriusza.
*♥♥♥*

Witajcie!
Znów dzielę rozdział na pół, przepraszam :C
Ale postanowiłam opublikować już przynajmniej to co mam...Wiem, że jest tego niewiele, ale mam nadzieję, że się wam spodoba :)
Do waszych blogów powoli powracam, ale to nie oznacza, że mam czas. 
To co napisałam, napisałam w tych rzadkich momentach, kiedy czas znajdywałam, ale na kolejną część też trochę poczekacie :C
Błędy niby sprawdzałam, ale jestem zmęczona i mogłam czegoś nie zauważyć, więc wybaczcie... 
Tak czy siak liczę na wasze komentarze i dziękuję wszystkim za te 11 tyś. Wyświetleń! Jesteście wspaniali!
Do napisania!
Mania :*