Pisanie idzie mi ostatnio topornie, nie oszukujmy się wena uciekła, a zapał wyparował. Tak bywa i naprawdę was za to przepraszam, ale to nie zależało ode mnie. Ale nie odchodzę. Mam nowego bloga http://magymany.blogspot.com. Nie jest to opowiadanie i nic z tych rzeczy (będzie trochę potterowsko) ale blog typowo o mnie. Poznacie tam bliżej mnie i moją przyjaciółkę. Blog dotyczy mody, sportu, naszych hobby (w tym HP ♥) i nastolatkowego życia. Mama nadzieję, że ci którzy byli za mną od początku na tym blogu odwiedzą mnie również na tamtym. Jeszcze raz was przepraszam. Może kiedyś jeszcze wrócę, ale myślę, że to mało prawdopodobne, bo nie oszukujmy się, ale pisanie nie jest moim przeznaczeniem :)
Dziękuję wam wszystkim za te wspaniałe pół roku ♥♥♥ I mam nadzieję, że zobaczymy się na Magymany :)
Mania :* ♥☻☺♦♣♠○
czwartek, 10 września 2015
piątek, 28 sierpnia 2015
#Przerwa
Witajcie!
Na pewien czas zawieszam bloga. Nie wiem ile to potrwa, ale obowiązki szkolne wzywają. Zresztą nie tylko szkolne, zmagam się teraz z wieloma problemami i blog jest ostatnią rzeczą, o której teraz myślę. Ale postaram się wrócić.
Mania :*
Na pewien czas zawieszam bloga. Nie wiem ile to potrwa, ale obowiązki szkolne wzywają. Zresztą nie tylko szkolne, zmagam się teraz z wieloma problemami i blog jest ostatnią rzeczą, o której teraz myślę. Ale postaram się wrócić.
Mania :*
wtorek, 21 lipca 2015
Rozdział 11 "Tak wiele do wyjaśnienia"
- Dorcas? – Usłyszała znajomy głos,
gdy szła korytarzem.
Odwróciła się szybko i zobaczyła
starszego mężczyznę z posiwiałą brodą i długą, fioletową
szatą do ziemi.
- Profesor Dumbledore? – spytała
zaskoczona.
Dyrektor rzadko kiedy opuszczał
gabinet, chyba, że miał jakiś naprawdę ważny powód. Zwykle był
nim głód, bądź chęć przewietrzenia się w pobliskiej wiosce,
ale jeszcze nigdy Dorcas, nie wiedziała, żeby chodził sobie, tak
po prostu po korytarzach Hogwartu.
- Moja Droga, pozwól ze mną na
chwilę, chciałbym z tobą pogadać… - Dyrektor uśmiechnął się
znad okularów połówek, zachęcając Dorcas, by poszła razem z nim.
- Ale lekcje… - jęknęła obawiając
się kolejnego szlabanu.
- Och, o to się nie martw, jesteś
zwolniona ze wszystkich, do końca dnia.
Przez chwilę szli w milczeniu, a Dor
czuła się coraz bardziej poirytowana. Po co dyrektor ją tutaj
ściągnął ? Może uznał, że nie jest ona godna należenia do
Zakonu Feniksa i postanowił zmodyfikować jej pamięć. Albo
dowiedział się, że wczoraj w nocy była na błoniach razem z
Syriuszem i chciał ją ukarać. Nim jednak zdążyła wymyślić
kolejny powód, dla którego Albus Dumbledore chciał z nią
porozmawiać, dyrektor odezwał się prawie, że szeptem:
- Dorcas, posłuchaj mnie, czy tamtego
dnia, gdy razem z Syriuszem walczyliście ze Śmierciożercami coś
się wydarzyło? Czy o czymś się dowiedziałaś?
-On wie! – pomyślała Dor. – Wie o
tym co powiedział mi Voldemort. – Nie! – odparła już na głos
nerwowo przełykając ślinę.
- Jesteś pewna, że nie chcesz mi o
niczym powiedzieć? - Dumbledore przeniósł na nią swój
świdrujący wzrok, a ona, mocniej zaciskając palce na skrawku
szaty, powtórzyła:
- Nie naprawdę…
Przez twarz Dumbledore jakby przemknął
cień zrozumienia, ale zaraz powrócił na nią dawny uśmiech.
- Jeśli tak uważasz to myślę, że
nie mamy o czym rozmawiać…A teraz możesz wracać do dormitorium,
nie musisz iść z powrotem na lekcję.
Dor skinęła głową, po czym jak
najszybciej pomknęła w stronę wieży Gryffindoru.
~*~
- On wie! – Dorcas rzuciła się
zrezygnowana na jeden z foteli.
- Co? – Syriusz usiadł naprzeciwko
niej, na kanapie, opierając się plecami o miękką poduszkę.
Akurat była przerwa na lunch i wszyscy
Gryfoni siedzieli w Wielkiej Sali, więc pokój wspólny był
całkowicie pusty.
- O rodzicach… - Dor jęknęła
przecierając zmęczone oczy.
- Ale kto?
- Dumbledore! – wyjaśniła,
wywracając oczami.
- Powiedział ci? – Syriusz
wytrzeszczył oczy.
- Nie tak dosłownie. – Wzruszyła
ramionami. – Ale on o tym wie, na pewno. Podszedł do mnie dziś na
korytarzu i spytał się czy jest coś, o czym chciałabym mu
powiedzieć…
- A ty oczywiście powiedziałaś, że
nie! – odparł wspaniałomyślnie.
- A co miałam powiedzieć! – Dor
lekko dotknięta zmarszczyła brwi.
- No nie wiem… - Udał, że się
zastanawia. – Może prawdę?
- W takim razie czemu ty nie powiesz
prawdy Jamesowi – odgryzła się, odrzucając o tyłu włosy. –
Nie wiem czy wiesz, ale to ty nie powiedziałeś mu o tych całych
snach, które uważasz za przepowiednie.
- To co innego…
- Mylisz się. Kłamstwo to kłamstwo i
zawsze będzie nieść za sobą konsekwencje, niezależnie od tego
jakie ma się intencje.
- Dobrze, dobrze! – Uniósł ręce w
obronnym geście. – Pójdę do Jamesa i mu wszystko wytłumaczę,
ale ty masz iść za to do Dumbledore i powiedzieć mu całą prawdę,
ale nie za darmo. - Uśmiechnął się Huncwocko.
- Czego chcesz?
- Jeśli ty nie powiesz Dumbledorowi,
ale ja powiem Jamesowi umówisz się ze mną, a jeśli będzie
odwrotnie...To będziesz mogła zrobić ze mną co tylko ci się
podoba... - Poruszył sugestywnie brwiami, za co oberwał poduszką po
twarzy. - A jeśli oboje powiemy lub nie powiemy to jesteśmy kwita.
Mamy siedem dni.
Dorcas wywróciła oczami, ale
ostatecznie uścisnęła jego wyciągniętą dłoń.
- Zgoda…
- No to powodzenia! – Syriusz wstał
zadowolony z kanapy i ruszył w stronę wyjścia.
~*~
I znów stała przed gargulcem. Zdała
sobie sprawę z tego, że od pewnego czasu dość często znajdowała
się w gabinecie dyrektora. O wiele częściej, niż mogłaby się
tego spodziewać. Ale to miało związek z tym, że przez ostatnie
kilka tygodni bardzo się zmieniła, może dlatego stała się kimś
bardziej wartościowym, kimś kto może wiele zmienić.
W końcu wyrwała się z zamyślenia, z
zamiarem wejścia do gabinetu. Już miała wymówić hasło, kiedy
nagle gargulec sam odskoczył w bok, a tuż zza niego wyłonił się
Albus Dumbledore. Na jego twarzy, tym razem, nie było już uśmiechu,
ale zdeterminowanie jakiego dotąd nie widziała.
- Dorcas, jak dobrze, że cię widzę –
odetchnął na jej widok. – Musisz jak najszybciej zebrać członków
Zakonu Feniksa. Zbierzcie się przy wyjściu z zamku, potem wam
wszystko wyjaśnię!
Dorcas lekko zaskoczona tylko pokiwała
głową i ruszyła w stronę Wielkiej Sali.
~*~
- Albusie, co się dzieje? – Minerva
McGonagall zrównała się krokiem z dyrektorem. – Przed bramą roi
się od Aurorów, mówią, że przybyli na twoje wezwanie!
Dumbledore tylko kiwnął głową.
- Wyjaśnisz mi w takim razie, o co
chodzi? – Profesorka zagrodziła mu drogę, chwytając się za
biodra.
- Została porwana uczennica – odparł
z pełną powagą, a McGonagall zakryła dłonią usta. – Nie wiemy
dokładnie jak to się stało – kontynuował – ale chyba sama
opuściła zamek. Niedługo po tym, o jej zniknięciu, poinformował
nas Pan Pettigrew. Przeszukaliśmy dokładnie zamek i jego okolice i
faktycznie nigdzie jej nie ma. Całą sprawę jednak wyjaśnił ten
list… - Podał McGonagall zwitek pergaminu.
„Jeśli nie dostanę
tego, czego żądam, już nigdy nie zobaczycie jej żywej”
- Albusie, o co w tym chodzi? –
Oddała mu list. Była coraz bladsza. – I właściwie, która z
uczennic została porwana?
- Mieszka w twoim domu Minervo. –
Dumbledore spojrzał na nią smutno. – Nazywała się Mary, Mary
Macdonald.
~*~
Cała szóstka siedziała na schodach
przy głównym wejściu do zamku. Co się działo? Nikt nie chciał
im wyjaśnić. Siedzieli w milczeniu, pogrążeni jedynie we własnych
myślach.
Dorcas podenerwowana bawiła się
sowimi włosami, podczas gdy Alicja cicho płakała przytulona do
Franka. Zaś Remus, Peter i Syriusz wpatrywali się tylko tępo w
podłogę, tak jakby to mogło w czymś pomóc.
- Dlaczego nam nie pozwolili pójść?
Dlaczego w ogóle nam nie powiedzieli co się dzieje? Wiemy tylko to,
że porwali Mary… - Remusowi załamał się głos. – Ale
dlaczego, do jasnej cholery, nic nie możemy zrobić?!
- Remus… - Dorcas położyła mu rękę
na ramieniu. – Wszystko będzie dobrze…
Pokiwał tylko lekko głową, choć
widać było, że go to nie przekonało.
Jej też chciało się płakać, cała
ta sytuacja ją przytłaczała. Potarła dłonią brew, starając się
zebrać myśli. Lily i James też powinni tu być. Nie byli co prawda
członkami Zakonu Feniksa, ale teraz mało ją to obchodziło.
Dumbledore wyraźnie jej powiedział – Musisz jak najszybciej
zebrać członków Zakonu Feniksa, ale nie zamierzała go słuchać.
Lily i James też mieli prawo wiedzieć co się stało. W końcu Mary
też była ich przyjaciółką.
- Idę po Evans i Pottera. – W końcu
wstała, puszczając kosmyk włosów, którym się przed chwilą
bawiła.
- Idę z tobą! – Syriusz momentalnie
zerwał się z miejsca.
- Nie musisz, naprawdę…
- Ale chcę – odparł cicho i zaraz
oboje weszli ogromnymi wrotami do wnętrza zamku.
Szli w milczeniu, ale Dorcas to nie
przeszkadzało. Wciąż myślała o Mary i o tym, by nic jej się nie
stało. W jej głowie pojawiało się też wciąż pytanie Dlaczego
Mary, Lily i James nie dostali zaproszenia do Zakonu Feniksa? W końcu
oni też mieli zamiar zostać Aurorami i byli z pewnością bardziej
godni zaufania niż ona sama.
- Dor? – Syriusz wreszcie się
odezwał, gdy dochodzili już do wieży Gryffindoru.
- Tak? – spytała wyrwana z
zamyślenia.
- Zobacz kogo nam tu przywiało –
odparł z przekąsem, wskazując głową na dwie postacie, stojące
przy portrecie Grubej Damy.
- Witaj James, witaj Liv… - Dorcas
przywitała ich z nieco sztucznym uśmiechem, ale Potter i tak już
doskonale wiedział, jak traktuje jego relacje z Krukonką.
- My się znamy? – blondynka
zaskoczona odwróciła się do Dorcas. – Liv, Liv Lacroix.
- Dorcas Meadowes. – Zaskoczona
uścisnęła jej dłoń.
- A my nie musimy się sobie
przedstawiać – dodała patrząc na Syriusza, który już lekko
rozpłynął się na jej widok. W sumie teraz wyglądała znacznie
lepiej niż wtedy, gdy siedziała cała przemoknięta na trybunie.
Dor poirytowana trzepnęła go
dyskretnie w głowę.
- Wybacz, ale czy możemy na momencik
porwać Jamesa? – spytała znów spoglądając na blondynkę.
- Oczywiście! – Pokiwała głową,
jakby to faktycznie było oczywiste. – To do zobaczenia James!
Potter nie odzywając się nawet
słowem, tylko pomachał jej na pożegnanie.
- James, musisz z nami pójść. –
Dor westchnęła. – Ale ty Syriusz pójdź jeszcze, po Lily. – Te
słowa podziałały na Pottera jak dobry łyk ognistej whisky.
Nim Syriusz zdążył zniknąć za
obrazem odezwał się lekceważącym tonem.
- Nigdzie nie idę z tą… - urwał za
co Dor szczerze mu dziękowała. Nie miała ochoty go teraz bić.
- Jeśli chcecie urządzać, jakieś
romantyczne wieczorki, żeby nas razem zeswatać, to mówię
stanowczo NIE!
- James jesteś okropny! – Dor
zmarszczyła brwi, posyłając mu mordercze spojrzenie. – Myślisz
tylko o sobie. Jesteś naprawdę samolubny!
Potter tylko wzruszył ramionami.
- W takim razie, o co chodzi? –
spytał wkładając ręce do kieszeni.
- Mary została porwana przez
Śmierciożerców…
~*~
- Żartujecie sobie prawda? - Lily
zaśmiała się nieco nerwowo, gdy powiedzieli jej co się stało.
- No...Niestety nie... - Dor spuściła
głowę.
- Jezus Maria... - Ruda zakryła dłońmi
twarz, siadając na schodach przed wejściem. - To wszystko moja
wina...
-Lily co ty gadasz? - Dorcas objęła
ją ramieniem.
- To ja... - chlipnęła, a po jej
policzkach spłynęły łzy. - Pokłóciłam się z nią parę godzin
temu i ona wybiegła...Nic nie mogłam zrobić, ona wyszła przez
wrota i gdy poszłam za nią ona już zniknęła... - Zalała się
łzami i nie była już w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.
- Lily nie zadręczaj się. - Dorcas
podała jej chusteczkę, gdy obie wstały, by dołączyć do
siedzących niżej przyjaciół.
Nim Lily zdążyła odpowiedzieć
usłyszeli huk i tuż przed nimi zmaterializowali się Dumbledore i
trzej inni Aurorowie. Jeden z nich trzymał na rękach czyjeś
wątłe, wręcz pozbawione życia, ciało. Remus w jednaj chwili
zerwał się z miejsca i podbiegł do mężczyzny, który trzymał zimną i mokrą od
krwi Mary.
- Co się stało? - spytał, a w jego
oczach malowała się rozpacz.
- Była torturowana Remusie. -
Dumbledore odparł z powagą.
- Ale... - Lunatyk chciał coś
powiedzieć, ale dyrektor uciszył go gestem ręki.
- Wiem, że jest wam ciężko, ale na
razie ona jest bardzo wyczerpana i musi odpocząć. Najlepiej będzie,
jeżeli na razie nie będziecie jej odwiedzać. - wyjaśnił, po czym
wraz z resztą Aurorów zniknął za wrotami zamku.
~*~
To był dzień pełen rozpaczy i
smutku. Atmosfera była tak przygnębiająca, że nawet Lily i James
przestali się kłócić i zapomnieli o swoich problemach. Dumbledore
rozmawiał z ich dwójką i także zaprosił ich do dołączenia do
Zakonu Feniksa, ale czemu dopiero teraz nie chciał zdradzić.
O porwaniu Mary, także wiedziało
tylko niewiele osób, a z uczniów, tylko ich ósemka. Nie mogli
jednak z nikim rozmawiać na ten temat, chociaż sami niewiele
wiedzieli. Mogli jedynie mieć nadzieję, że z czasem wszystko
zostanie im wyjaśnione. Jednak każdy kolejny dzień, co raz bardziej
doprowadzał ich do rozpaczy. Wciąż nie mogli widywać się z Mary
i wciąż nic im nie wyjaśniono. To było tak przygnębiające, że
prawie każdy dzień mijał im w ciszy, tak jakby bali się, że gdy
się odezwą, może stać się coś złego. Tylko Remus jako jedyny
zachował zdrowy rozsądek i zawzięcie zbierał podpisy uczniów,
gotowych brać udział w „Kursie na Aurora”. Chociaż wiedział,
że to w niczym nie pomoże Mary, nie chciał się zadręczać i póki
co udało mu się zebrać 12 podpisów. Osiem należało do nich,
dziewiąty do namówionej przez Jamesa Liv, zaś trzy ostatnie do
jednego Gryfona z siódmej klasy i dwóch Puchonów, których rodzice
byli Aurorami.
O stanie zdrowia Mary na bieżąco
informował ich dyrektor, lecz to im nie wystarczało. Dor do końca
umowy z Syriuszem został dokładnie jeden dzień, dlatego
postanowiła skorzystać z okazji i spotkać się z Dumbledorem i od
razu dopytać się o Mary.
Gdy tylko przekroczyła próg gabinetu,
dyrektor zaprosił ją gestem ręki, by usiadła, po czym zapytał:
- Jak samopoczucie? Po jutrze
wyjeżdżamy.
Dor mruknęła pod nosem coś
niezrozumiałego i usiadła naprzeciwko ogromnego biurka.
- Co cię do mnie sprowadza Dorcas? -
Dyrektor spojrzał na nią przyjaźnie znad okularów połówek.
- Chciałam z panem o czymś
porozmawiać... - zaczęła trochę zakłopotana.
- Zamieniam się w słuch – odparł z
uśmiechem.
- Chciałam powiedzieć, że miał Pan
rację... Wtedy w tym lesie coś się wydarzyło – urwała, lecz
Dumbledore milczał, więc wzięła głęboki wdech i kontynuowała.
- On powiedział, że moi rodzice...Że oni...To... - Przełknęła
ślinę nie mogąc z siebie tego wydusić.
- Rozumiem. - Profesor westchnął
ciężko. - I doskonale wiem jak się czujesz.
- Myślę, że Pan jednak nie wie –
pokręciła głową, mocno powątpiewając w słowa dyrektora.
- Chciałem powiedzieć ci o tym już
dawno, ale nie miałem prawa. Nie miałem prawa psuć ci tak pięknego
dzieciństwa. Mogli ci to powiedzieć jedynie przyszywani rodzice.
- Pan wiedział? - Dorcas nie kryła
oburzenia. - Przez te wszystkie lata?
- Nie od razu – wyznał smutno. -
Znałem twoich prawdziwych rodziców bardzo dobrze, można
powiedzieć, że byli oni moimi najlepszymi przyjaciółmi. Uczyłem
ich oboje transmutacji, kiedy dyrektorem szkoły, był jeszcze
Armando Dippet. Byli wspaniałymi ludźmi.
- Ale co takiego się stało? - Dorcas
zagryzła wargę. - Jak...Jak zginęli...?
-Pamiętam ten dzień do dziś. -
Pogładził długą brodę w zamyśleniu. - Poszedłem ich
odwiedzić, a ponieważ mieszkali blisko szkoły, bo w samym
Hogsmeade, to dość często to robiłem. Drzwi w domku były
wyważone, a ja zaraz znalazłem ich martwe ciała, a ty i twoja
siostra zniknęłyście...
- Miałam siostrę? - Dorcas zakryła
dłonią usta.
Te wszystkie informacje spłynęły na
nią tak nagle, że była lekko roztrzęsiona.
- Przez wiele lat was poszukiwałem. -
Dyrektor wyjaśnił. - Na marne. Wasze nazwiska zostały zmienione.
Aż w końcu, pewnego dnia, pojawiłaś się w Hogwarcie, a ja uważnie
obserwowałem wszystkie uczennice z tego samego rocznika co ty...
- Po co Pan to robił? - wpadła mu w
słowo, opuszczając wzrok.
- Przysiągłem twoim, rodzicom, że
zawsze będę robił co w mojej mocy, by im pomóc.
- A dlaczego właściwie Lord Voldemort
chciał ich zabić?
- Z wielu powodów. - Dumbledore
wygodniej usadowił się w fotelu. - Na pewno jednym z nich było to,
że chodzili razem do szkoły. Twój ojciec, był co prawda cztery
lata młodszy od Voldemorta, ale od początku nie podobało mu się
to, jak ówczesny Tom Riddle traktuje słabszych od siebie. Mimo
swojego młodego wieku, twój ojciec często stawał w obronie tych ,
których Voldemort gnębił.
- A moja matka? - Dor przełknęła
ślinę.
- Ona pojawiła się w Hogwarcie pięć
lat po twoim ojcu. Gdy on skończył już szkołę został Aurorem i
po paru latach, gdy twoja matka również zdawał testy na Aurora on
był jej koordynatorem. I tak właśnie...
- Się poznali – dokończyła za
niego.
- Trzy lata później wzięli ślub, a
po roku urodziła się twoja siostra Eliza. - Dumbledore przez chwile
wpatrywał się smutnym wzrokiem w pustkę za plecami Dorcas, ale po
chwili odchrząknął. - A po kolejnych trzech latach ty pojawiłaś
się na świecie.
- Ale dlaczego ja nic, a nic nie
pamiętam? - Dorcas przeczesała ręką włosy. - Przecież miałam
już 3 lata, coś powinnam zapamiętać.
- Zaklęcie zapomnienia Droga Dorcas. -
wyjaśnił kiwając głową. - Voldemort nie chciał byście
cokolwiek pamiętały, do momentu, gdy sam nie zechce wam tego
wyjawić.
- I mu się udało...
- Nie mamy pewności czy Eliza o tym
wie... - Dumbledore zamyślił się przez chwilę. - Ale szczerze w
to wątpię...
- A czy wiadomo, gdzie ona teraz jest?
- Dorcas spytała z nadzieją.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo. -
Dumbledore pogładził swoją długą srebrzystą brodę. - Ale
wznowie moje poszukiwania, jeśli tego chcesz.
- Dziękuję. - Dor szepnęła niemal
niedosłyszalnie.
- Jest jeszcze jedna rzecz., myślę że
chciałabyś o tym wiedzieć. Twoi rodzice nazywali się Eadlyn i
Seamus Destineytowie.
- Czyli ja nazywałam się Dorcas
Destiney? - Dumbledore pokiwał głową. - Ale dlaczego Voldemort nie
zabiła ani mnie ani mojej siostry?
- Myślę, że doskonale znasz
odpowiedź na to pytanie – posłał jej znaczące spojrzenie.
- Zabiłem twoich rodziców 15 lat
temu. - Czarny pan kontynuował. - I oddałem cię do tych mugoli.
Musiałem się ciebie pozbyć, żałuję do dziś, że cię nie
zabiłem.
- To zabij mnie teraz! - Dor syknęła
przez zęby z determinacją. Nie wierzyła w to wszystko. To był
jakiś stek kłamstw, przecież zna swoich rodziców bardzo dobrze i
wie, że nigdy by jej nie okłamali.
-W sumie mógłbym cię teraz
zabić...- Voldemort zamyślił się. – Ale czy chcesz takiej
śmierci? Nie wolałabyś do nas dołączyć. Była byś idealną
kandydatką na Śmierciożerczynię. Miałem nadzieję i mam ją do
dziś, że jak dorośniesz dołączysz do naszych szeregów i razem
zawładniemy tym światem.
A co gdyby dołączyła wtedy do
szeregów Czarnego Pana? Jak teraz wyglądało by jej życie? Może
nie musiała, by znosić tych wszystkich rzeczy, na które jest
narażona w Hogwarcie...
Jak najszybciej odepchnęła od siebie
te myśli. Jak w ogóle mogła mieć wątpliwości co do swojego
wyboru.
Ale nagle sobie o czymś przypomniała.
- Panie profesorze?
- Yhym?
- Wtedy w lesie, wśród
Śmierciożerców, był chyba Severus Snape – wyjaśniła lekko
drżącym tonem.
Twarz Dumbledore'a przebrała poważnego
wyrazu, ale po chwili odezwał się do niej tym samym pogodnym tonem.
- Dziękuję, że mi to powiedziałaś.
Dor kiwnęła lekko głową i wstała z
krzesła.
- To ja chyba będę się już
zbierać... - odparła lekko zakłopotana.
- To świetny pomysł, może zdążysz
jeszcze na śniadanie! - Mrugnął do niej.
Dorcas pośpiesznie skierowała swoje
kroki w stronę drzwi i już miała wyjść, kiedy przypomniała
sobie, po co tak właściwie chciała odwiedzić Dumbledore'a.
- Profesorze, co z Mary? - spytała
odwracając głowę.
- Pani Macdonald jest w dobrych rękach,
nic jej nie będzie.
- Ale...- napotkała spojrzenie
Dumbledore'a. - Dobrze, dziękuję...- Już chciała przekręcić
klamkę, kiedy drzwi rozwarły się z hukiem i wpadła przez nie
rozwścieczona McGonagall, a za nią Syriusz i James.
~*~
Kilkanaście minut wcześniej
- Poranna poczta! - Ktoś krzyknął,
kiedy przez wylot w dachu wleciała gromada sów niosących przeróżne
paczki i lity.
Jedna z kopert wpadła wprost do
talerza Lily Evans. Zgarnęła go szybko, by nikt go nie zobaczył,
ale James Potter już od dobrych kilku minut uważnie ją obserwował i nic
mu nie umknęło.
Po całej sprawie z Mary uznali, że
zapomną o tym co się wydarzyło, nie zmieniało to jednak nic w ich
dotychczasowych relacjach. James przeprosił też Remusa i od teraz
już normalnie za sobą rozmawiali.
- Evans, pokaż co tam chowasz. -
Okularnik pochylił się nad stołem, próbując dojrzeć list, który
Lily pośpiesznie próbowała ukryć.
- To nie twoja sprawa Potter! -
warknęła poirytowana.
- Myślę, że jednak moja! -
wyszczerzył się. - Pokaż to! - I wyrwał z jej ręki zwitek
pergaminu.
- Potter! To mój osobisty list! - Lily
wściekała rzuciła się przez stół na czarnowłosego,
przewracając tym samym misy z jedzeniem.
- Oddawaj! - krzyknęła próbując
dosięgnąć list, który James trzymał w wyciągniętej, do góry,
ręce.
- Co tu się dzieje?! - Nagle przy ich
stole pojawiła się Minerva McGonagall.
- Och, Pani Profesor! - Lily w jednej
chwili stanęła na baczność, poprawiając swoją odznakę
Prefekta. Przy okazji wyrwała List z dłoni Rogacza, który
zaskoczony pojawianiem się profesorki opuścił rękę.
- Wasze zachowanie jest karygodne! -
McGonagall oparła się rękami o stół.
W jednaj z nich trzymała niewielkie
pudełko, które przed chwilą musiała przynieść jej sowa.
- Jeszcze jedna taka sytuacja, a
dostaniecie szlaban! - Zagroziła im palcem, puszczając przy tym
paczuszkę.
James skorzystał z okazji i szybko po
nią sięgnął, co na szczęście, umknęło uwadze profesorki.
- Ach i Panno Stweart – zwróciła
się do Alicji, nienaturalnie uprzejmym tonem. - Gratuluję!
Po czym odeszła od stołu.
Alicja szybko tłumaczyła Lily, że
nie ma pojęcia o co chodzi, a James w tym czasie pokazywał pudełko
Frankowi, Peterowi i Remusowi, ponieważ Łapa jak zwykle zaspał. To
trwało zaledwie kilka sekund, kiedy uchylił wieko i zagwizdał z
podziwem, na widok czarnej, obcisłej, koronkowej bielizny.
McGonagall, która zapomniała o
paczce, zdążyła dojść już do końca stołu Gryfonów, kiedy
usłyszała głos Jamesa:
- Spójrzcie tu jest jeszcze karteczka
„Mam nadzieję, że ci się spodoba, twój Argus”
- Potter! - wydarła się, odwracając
się w stronę okularnika.
Przyśpieszyła kroku, a James już
wiedział co się zaraz stanie. Nim McGonagall zdążyła go dopaść
zerwał się z miejsca, chwytając pudełko i ruszył w stronę
wyjścia z Wielkiej Sali.
- Potter, zatrzymaj się w tej chwili!
- Ale James nawet o tym nie myślał i gnał co tchu korytarzem.
Zaraz skręcił za rogiem, wpadając
wprost na Syriusza. Nic nie wyjaśniając, wcisnął mu do rąk
pudełko i zniknął w korytarzu. Black zszokowany szybko je
otworzył, a zaraz zatrzasnął przerażony, gdy zobaczył co jest w
środku. Nic z tego nie rozumiał, ale gdy zza zakrętu wypadła
rozwścieczona McGonagall wszystko stało się jasne.
- Black, oddawaj mi to!
Syriusz dłużej nie zwlekając
popędził korytarzem, dopadając najbliższych schodów, prowadzących
na wyższe piętra. McGonagall wciąż nie dawała za wygraną.
Syriusz biegł przed siebie, gdy nagle poczuł, że upada. Usłyszał
głośne miauknięcie, a pudełko, które niósł, wypadło mu z rąk.
Za chwilę na miejscu pojawiła się
profesorka. Jakie zdumienie malowało się na jej twarzy, gdy ujrzała
Syriusza rozciągniętego na podłodze, a tuż obok lekko poturbowaną
Panią Norris. A zawartość pudełka, które niósł Black
wylądowało na głowie woźnego Argusa Filcha, który aż kipiał ze złości.
- Pani Profesor, to nieporozumienie! -
Łapa szybko wstał z podłogi.
- Nie mnie będziesz się tłumaczył,
tylko dyrektorowi! - krzyknęła. - To była moja osobista przesyłka,
nie mieliście prawa! - Syriusz nigdy nie widział jej takiej
wściekłej. - A teraz za mną! Idziemy po Pana Pottera!
~*~
Następnego dnia już cała szkoła
wiedziała o incydencie z drogą bielizną profesor McGonagall, ale
mimo że wiele osób plotkowało na ten temat, nie każda wersja była
prawdziwa. Jedną z najdziwniejszych rozpowiadały dziewczyny z
Ravenclawu, w której to James, w trakcie śniadania, wręcza
McGonagall przesyłkę z intymnym prezentem, który sam dla niej
kupił. Nieszczęśliwie pojawia się tam Syriusz w obecności
Dumbledore'a. McGonagall oddaje paczkę Syriuszowi i sama ucieka w obawie, że ktoś dowie się, że miała romans z uczniem.
Po drodze jednak spotyka miłość swojego życia – Argusa Filcha
– i rzuca mu się w ramiona. Syriusz, który wie jak
bardzo Jamesowi zależy na profesorce, obrzuca ich dwójkę
prezentem od Pottera.Reszta plotek mimo, że bliższych prawdy, brzmiała podobnie.
Wszyscy najwyraźniej byli zachwyceni
tym, że w szkole coś się dzieje, ale nikomu, kto znał Mary
Macdonald nie było do śmiechu. Nadal nie mieli żadnych konkretnych
informacji.
Dorcas właśnie pakowała się do
obszernej fioletowej walizki, którą miała zamiar zabrać do
Londynu. Mieli tam pojechać na, co prawda, zaledwie pięć dni, ale
Dor miała ogromny problem z wyborem ubrań i na wszelki wypadek
wzięła ich trochę więcej.
W końcu zatrzasnęła walizkę i
usiadła zmęczona na łóżku. Dziś mijał dokładnie tydzień od
jej zakładu z Łapą i była bardzo ciekawa czy wywiązał on się z
obietnicy. Zostało mu niecałe pięć minut, bo właśnie tyle
zostało do północy.
Reszta dziewczyn już spała, więc Dor
cichutko wyślizgnęła się z dormitorium, zajmując miejsce w
Pokoju wspólnym. Za chwilę powinni zjawić się tam Syriusz i
James, wracający ze szlabanu u Profesor Sprout. Przez najbliższe
dwa tygodnie mieli jej pomagać w cieplarni, przy przeróżnych
roślinach. Nie była to najsurowsza kara, bo Filch, na początku,
proponował, by przywiesić ich za ręce do sufitu lub dać
bezterminowy zakaz gry w Quidditcha. Na pierwsze nie zgodził się
dyrektor, a na drugie sama McGonagall, której nad wyraz zależało
na zdobyciu w tym roku pucharu w rozgrywkach.
Dor się nie pomyliła i za chwilę
przez dziurę pod portretem, weszli do pokoju James i Syriusz.
- Hejka Dorcas! - przywitali ją. - Ty
jeszcze nie śpisz?
- Właśnie nie James, bo widzisz mam
do ciebie małe pytanko – odparła z uśmiechem.
- Pytaj o co chcesz! - usiadł na
kanapie, naprzeciwko Dor, a Syriusz tuż obok niego.
- Czy nasz kochany wujek Łapcio, mówił
ci coś o swoim śnie? - Pochyliła się do Pottera, podczas gdy
siedzący obok Syriusz lekko zbladł.
- Rozumiem – odparła kiwając głową.
- Dobranoc! - i ruszyła w stronę schodów prowadzących do
damskiego dormitorium.
- Dorcas?! - Syriusz krzyknął za nią,
gdy była już na trzecim stopniu.
Odwróciła głowę i słodko się
uśmiechając odparła:
- My później się policzymy! - Po czym
zniknęła na schodach.
*♥♥♥*
Witajcie!
Udało mi się odzyskać rozdział ufff...
Z tego powodu, że nie miałam do niego dostępu przez kilka dni mogą pojawić się błędy, ale to chyba już standard :) Rozdział jeden z dłuższych bo ma 8/9 stron w Wordzie.
Wiem, że mnie zabijecie za Mary, ale żeby nie było tak smutno dałam śmieszny fragmencik, mam nadzieję, że się wam podobał :)
Czekam na wasze opinie :)
Do napisania Mania :*
poniedziałek, 20 lipca 2015
Tyle czasu razem...:')
Czyli o tym, jak zwykła dziewczyna będzie starała się podziękować tym, bez których nic w jej życiu, by się nie udało.
Z całego serducha pragnę podziękować (kolejność całkowicie przypadkowa):
* Panience Livvi,
* Alicji Sims,
* Dorcas Meadowes-Black,
* Beuil,
* Kathrinie E,
* Dziewczynie z Hogwartu,
* Mary Jane,
* Selene Neomajni,
* Daisy,
* PaKi,
* Nevie,
* Padfoot.♥,
* Małej Czarnej,
* Expecto Patronum,
* Optimist,
* Jimies Meadowes,
* Dreamy Chick,
* Laughing Queen,
* Kolorowej Damie,
* Jimies Meadowes,
* Mafencey,
* Madzi,
* Ruby Vine,
* NarCyzi♥,
* oNyks Xyz,
*Annabeth Magritte,
* Zielono okiej,
* Assari Cleto,
* Ashnnon,
* Azi Pałce,
* Zuzi Dym,
* Emmie Holt,
* Szylkretce,
* Arii,
* Dragon Lady,
* Alice,
* Astorii.♥,
* Efektownej,
* Gabby 163,
* Alinie Blog,
* Vicky,
* Galaxy_Art,
* Paulinie Kieleckiej,
* Rebelle Qere,
* Andromedzie,
* Rovan,
* Anne Monkiewicz,
* Pannie Nikt,
* Beuloo99,
* Truskawce^^,
* Jennie Chase,
* Destiny,
* Wandzie P,
* terpsychorce,
* Sleepy Hollow,
Czyli, w skrócie, tym którzy chociaż raz napisali mi jakieś miłe słowa na blogu i pochwalili mój rozdział :)
Wow, tylu was, że myślałam, że się popłaczę jak to pisałam :')
Ale zauważyć można, że niektórzy są napisani pogrubioną kursywą...Dlaczego?
Otóż tym osobą chcę podziękować szczególnie, bo byli oni ze mną prawie od samego początku i skomentowali oni prawie wszystkie moje rozdziały! (Wow!) A niektórzy WSZYSTKIE, dosłownie WSZYSTKIE! Dziękuję wam naprawdę!
Jeśli o kimś zapomniałam to przepraszam, ale to nie oznacza, że wam również ogromnie dziękuję :)
Było też wiele komentarzy (tych miłych i nie miłych :P) z Anonima, za co także pragnę wam podziękować :)
Jeśli o kimś zapomniałam to przepraszam, ale to nie oznacza, że wam również ogromnie dziękuję :)
Było też wiele komentarzy (tych miłych i nie miłych :P) z Anonima, za co także pragnę wam podziękować :)
A oto sukcesy, które udało mi się osiągnąć, w pół roku od założenia bloga:
* Ponad 18 tys. wyświetleń!
* 50 obserwatorów!
* 692 komentarze ( *.*)!
* 10 rozdzialików! Pełna dekada proszę Państwa!
Mam też pewien pomysł, taka niespodzianka dla was. Rozmawiałam już o tym z Livvi i mówiła, że jej się to podoba :) Na razie nie zdradzę co to dokładnie będzie, ale powiem, że dodatkowe posty. Ale nie bójcie się to nie będzie nic związanego z opowiadaniem. Z Harrym Potterem owszem, ale nie z fan fiction :)
I jeszcze na sam koniec (na deser :P) zostawiłam podziękowanie Panience Livvi, bez której ten blog by nie istniał. Gdyby nie ona nigdy nie zakochałabym się w Huncwotach :)
Tak więc dziękuję tobie i wszystkim innym, bez, których nie udało by mi się tego osiągnąć :)
I jeszcze na sam koniec (na deser :P) zostawiłam podziękowanie Panience Livvi, bez której ten blog by nie istniał. Gdyby nie ona nigdy nie zakochałabym się w Huncwotach :)
Tak więc dziękuję tobie i wszystkim innym, bez, których nie udało by mi się tego osiągnąć :)
Ściskam was i do napisania!
Mania :*
PS Zajrzyjcie do proroka, a dowiecie się, czemu nie ma rozdziału :C
Mania :*
PS Zajrzyjcie do proroka, a dowiecie się, czemu nie ma rozdziału :C
środa, 1 lipca 2015
Rozdział 10 "Zakon Feniksa"
Z dnia na dzień na dworze robiło się coraz zimnej, a słońce z każdym dniem zachodziło znacznie wcześniej. Uczniowie nie mogli już wychodzić na błonia w samych szatach szkolnych, ale nie musieli też jeszcze nosić grubych czap i szalików.
Rozegrany został też, ostatni w tym roku, mecz Quiddicha. Krukoni wygrali ze Ślizgonami co oznaczało, że na wiosnę, gdy znów rozpoczną się rozgrywki, Gryffindor nadal będzie miał szansę na puchar.
Ale teraz nie o Quiddichu myślała Dor. Wciąż zastanawiała się czy ktoś z wydelegowanych uczniów ma jakiś plan dotyczący Walk Kontynentalnych. Ona, mimo że starała się o tym myśleć codziennie na razie na nic nie wpadła, a spotkanie z Dumbledorem miało się odbyć już dziś wieczorem. Starała się jeszcze na siłę wymyślić cokolwiek, ale jej głowa za bardzo zakrzątnięta była troszczeniem się o najbliższych. Wszyscy mieli teraz jakieś problemy lub byli skłóceni. Tylko Alicja i Frank wciąż trzymali się razem w tych trudnych chwilach.
Nagle z rozmyślań wyrwał ją szkolny dzwonek, głoszący koniec lekcji.
- I pamiętajcie o Eseju na trzy stopy, o transmutacji ludzkiej! -
Profesor McGonagall krzyknęła jeszcze, gdy uczniowie zaczęli wybiegać z
klasy.
Właśnie nadszedł koniec ostatniej lekcji. Teraz miała dwie, spokojne godziny na uszykowanie się na wieczorne spotkanie.
- Meadowes! - Syriusz dogonił ją na schodach. - Chciałem cię zapytać czy mogłabyś dzisiaj wieczo...
- Nie - przerwała mu uśmiechając się pod nosem. - Niestety mam spotkanie z Dumbledorem! - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, przeskakując fałszywy stopień.
Liczyła że Syriusz zacznie ją namawiać, lecz on tylko zamyślił się i po rzuceniu krótkiego "Pa" zniknął za rogiem korytarza. Dor zaskoczona wzruszyła tylko ramionami i ruszyła w stronę pokoju wspólnego.
W pokoju wspólnym siedziało tylko kilka osób. Trójka jakiś czwartoroczniaków zajmowało najbliższą kanapę. Kilku jeszcze młodszych uczniów siedziało skulonych przy kominku, a nieopodal ich Lily oraz Mary. Jako jedyne Gryfonki z 7 klasy chodziły na transmutacje indywidualnie, ze względu na swoje duże umiejętności.
One jednak siedziały w dwóch odległych od siebie kątach pokoju i nawet nie śmiały na siebie spojrzeć. Dor zmarszczyła brwi i podeszła do Rudej przyjaciółki, która zawzięcie bazgrała coś na swoim pergaminie.
- Co się stało? – Brunetka spytała, kładąc rękę na jej ramieniu.
Do tej pory Mary, mimo że się do nich nie odzywała, to jednak trzymały się razem, a teraz Macdonald całkiem się od nich odizolowała.
- Zaczęła mnie wzywać od zdzir, które nie mają uczuć i rzucają się na
każdego chłopaka. - Lily westchnęła, odwracając twarz w stronę przyjaciółki. - Aż musiałam odjąć punkty Gryffindorowi.
- Widziałam właśnie na dole, że klepsydra jest jakoś pusta. – Dor mruknęła zerkając ukradkiem w stronę blondynki. - Może ja z nią pogadam co?
- Możesz spróbować... - Lily zmarszczyła nosek gdy na jej eseju z
Eliksirów zrobił się wielki atramentowy kleks. - Ale ja już próbowałam, naprawdę...
Nie miała nic do stracenia, więc ostrożnie skierowała swoje kroki w stronę kominka, przy którym siedziała, tyłem do niej odwrócona, Mary. Nim jeszcze zdążyła coś powiedzieć blondynka odwróciła się do niej twarzą. Widać było, że przed chwilą płakała.
- Czego chcesz? - wykrztusiła przez zaciśnięte zęby.
- Mary proszę, uspokój się... - Dor ukucnęła przy jej krześle. - Wiesz
dobrze, że on cię kocha najbardziej na świecie.
- To dlaczego mnie tak rani... - Mary chlipnęła, a w jej oczach znowu zagościły łzy.
- Przecież on nic nie zrobił. - Dor pogładziła ją ręką po ramieniu.
- No pewnie - prychnęła. - A James tą całą bajeczkę sobie wymyślił tak?
- Mam pomysł. - Dor uśmiechnęła się lekko. - Ja ci opowiem moją wersję
wydarzeń a ty mi swoją.
- No dobrze... - Mary westchnęła ocierając rękawem szaty wilgotne oczy.
- James powiedział, że szedł sobie korytarzem w stronę Skrzydła szpitalnego, żeby odwiedzić Lily. Kiedy wszedł zobaczył jak Lily obściskuje się z Remusem. Powiedział że chyba się całowali, ale nie zdążył całkiem zobaczyć, bo pchnął Remusa na podłogę. No i powiedział mu coś, że nigdy się po nim czegoś takiego nie spodziewał i wyszedł, a że Lily zdążyła jeszcze krzyknąć, że nie jest jego własnością.
Dor zamyśliła się chwilę.
- I ty w to wierzysz, tak po prostu? - spytała ze szczerym bólem w głosie, a Mary tylko kiwnęła głową.
- No to teraz słucham wersji tej niewdzięczn...
- Lily - wtrąciła Dor. - Według niej obudziła się I zobaczyła Remusa wychodzącego ze skrzydła. Więc go zawołała...
- Ciekawe po co? – prychnęła Macdonald.
- I potem on chciał iść po Jamesa. - Dor udawała jakby w ogóle tego nie dosłyszała. - Ale ona powiedziała, że nie chce, bo on ją bardzo skrzywdził. I tak się przejęła, że zaczęła płakać, więc się przytulili i Remus zaczął ją pocieszać. I wtedy wszedł James. I on pobił Remusa Mary...Nie tylko pchnął. A potem wybiegł, nawet nie dał sobie tego wyjaśnić.
Mary siedziała z kamienną twarzą, wyglądała tak, jakby te słowa w ogóle
do niej nie docierały.
- Bo nie było czego wyjaśniać - mruknęła po czym zagarniając wszystkie książki do torby wyszła z pokoju wspólnego.
Dor usiadła na jej miejscu i uderzyła pięścią w stół.
- Cholera.
Stała spokojnie przed gargulcem, było za pięć dziewiętnasta. Wzięła głęboki
wdech po czym wymówiła wyraźnie:
- Czekoladowe żaby. - Gargulec momentalnie odskoczył w bok, a przed Dorcas pojawiły się kręte schody. Zaczęła się powoli po nich wspinać, aż w końcu doszła do obszernych drewnianych drzwi z małą mosiężną klamką z odciśniętym herbem Hogwartu. Na chwilę zamknęła oczy, po czym zapukała kilka razy w przesiąknięte wilgocią drewno. Po chwili usłyszała zapraszający głos, więc przekręciła klamkę i weszła do dużego, okrągłego gabinetu dyrektora. Była już tutaj kilka razy, lecz za każdym razem to pomieszczenie i znajdujące się w nim przedmioty robiły na niej coraz to większe wrażenie.
- Witaj Dorcas. - Nagle doszedł ją głos dobiegający zza
jednego z wysokich regałów z wiekami księgami na półkach.
- Och, dzień dobry - odparła zaskoczona.
- Siadaj moja droga, zaraz pojawi się reszta. - I wskazał jej jedno z przygotowanych ośmiu krzeseł.
Ledwo co Dor zdążyła zasiąść na jednym z nich, kiedy rozległo się pukanie i do gabinetu wpadł Lunatyk.
- Przepraszam za spóźnienie - wysapał zajmując miejsce obok Dorcas.
- Ależ nic się nie stało. - Dyrektor krążył w tą i wewtą zerkając raz
na Remusem raz na Dorcas.
Kilka minut potem już cała ósemka siedziała zgromadzona w gabinecie,
więc mogli spokojnie rozpocząć dyskusję.
- Posłuchajcie mnie teraz uważnie. - Dyrektor rozpoczął wyjątkowo poważnym tonem, patrząc na nich srogo znad swoich okularów połówek. - Ta sprawa jest bardzo ważna dla naszego społeczeństwa, zwłaszcza że raczej nie pochwalam tego co do tej pory "dokonał" nasz obecny Minister Magii. Jest to też bardzo ważne jeśli chcemy w końcu unicestwić samego Voldemorta, ale myślę, że do tego jeszcze długa droga.
- Panie profesorze, a czy musimy go zniszczyć? - Snape nagle wyskoczył z pytaniem. - Nie prostszym rozwiązaniem było by się do niego, po prostu przyłączyć?
Dor chciała aż krzyknąć tak oburzyła się tym pytaniem ale profesor Dumbledore uprzedził ją swoją odpowiedzią.
- Och, oczywiście że to o wiele prostsze rozwiązanie, lecz niedługo przyjdzie nam się spotkać z wyborem między tym co słuszne, a tym co prostsze. I myślę że wielu czarodziejów wybierze tą drugą opcje, zapewne podejrzewając, że Lord Voldemort ich wtedy oszczędzi. – Przez chwilę Dor wydawało się, że posłał Snape'owi znaczące spojrzenie, lecz może coś jej się przewidziało.
- Niestety tacy ludzie są w błędzie. - Dyrektor kontynuował. - Voldemortowi nie potrzebni są tacy, którzy nie będą mu służyć. Nie szuka takich, co będą tylko siedzieć w domu i pochwalać jego działania. On buduje armię swoich zwolenników, mam nadzieję że rozumiesz co mam na myśli Severusie?
Snape kiwnął lekko głową ale miał kamienną twarz. W tym czasie Lunatyk wyjął z torby jakąś teczkę i za pozwoleniem Dyrektora zaczął przedstawiać swój pomysł.
- Moim zdaniem dalsze wyłapywanie Śmierciożerców ma pewien sens, lecz jak pan wspomniał, Ten Którego imienia nie wolno wymawiać zapewne niedługo przejmie kontrolę nad Dementorami, z czym wiąże się też nasza utrata kontroli nad Azkabanem, dlatego moim zdaniem najskuteczniejszym rozwiązaniem będzie zwiększenie liczby aurorów. Wiadomo, że to nie jest takie proste. Testy na aurora trwają bardzo długo, a za nim młodzież będzie mogła do nich przystąpić miną kolejne lata. Dlatego moim zdaniem powinniśmy wprowadzić coś takiego jak "Kursy na Aurorów".
- Ale niby w jaki sposób to będzie działać? - Nagle odezwał się Lockhart. Młodzieniec miał długie blond loki, a jego szata była w nienagannym stanie.
- Chodzi o ty, żeby już młodzież szkolną, taką 17-letnią posłać na kursy przygotowawcze. Oczywiście posyłane tam będą tylko osoby chętne. Wiadomo, że ci, którzy są już na poziomie klas OWTMowych, wiedzą czego w życiu chcą. Idąc do szóstej klasy musieliśmy już zdecydować, co chcemy robić w życiu, dlatego uważam, że ci którzy wybrali przedmioty miejąc nadzieję, że w przyszłości zostaną Aurorami tym bardziej się ucieszą, że mają szansę zostać nimi szybciej.
- Ale niektórzy nie będą jeszcze pełnoletni, co wtedy? – Amelia Bones wychyliła się na krześle, by móc spojrzeć na Lupina. – Ja urodziłam się w Sierpniu i czy w takim razie nie będę mogła brać udziału w kursie.
- Obawiam się, że nie. – Nagle wtrącił się dyrektor. – Sam nie wiem, czy pomysł Remusa, będzie mógł zostać przez nas przedstawiony. Oczywiście sama idea jest dobra, jednak nie mógłbym patrzeć jak giną tak młode osoby.
- Ale my chcemy ginąć! – Dor nagle odparła wyjątkowo wojowniczym głosem. – Jeśli moja śmierć, może pomóc w unicestwieniu Lorda Voldemorta, jestem w stanie się poświęcić.
- Ale Dor, nie chodzi mi o żadną ofiarę. – Remus wytrzeszczył na nią oczy. – Nie musisz ginąć, nikt ci nie ka…
- Tak, myślę Dorcas, że nie ma takiej potrzeby byś na razie oddawała za kogoś życie. – Dumbledore westchnął ciężko. – Zwłaszcza, że naprawdę nie jestem do końca przekonany do twojego planu Remusie.
- A według mnie – odezwała się Sybilla Trelawney – powinniśmy jak najszybciej odczytać przyszłość, by wiedzieć, co dalej robić! Kula będzie najlepszym rozwiązanie…
- Dziękuję ci Sybillo, ale myślę, że obejdzie się bez tego. – Kąciki ust Dumbledore lekko drgnęły, jakby powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem.
- Panie profesorze, ja naprawdę uważam, że to dobry pomysł. – Remus zaczął bronić swojego planu. – Pan mówi, że nie chce, by ginęli młodzi ludzie, ale jeśli nie zrobimy czegoś z „tym” to i tak będą oni ginąć! Jak Ministerstwo straci kontrolę nad Dementorami i wypłyną oni na ulice naszych miast, to i tak zginiemy! Prędzej czy później nas to czeka, a tak mamy przynajmniej szansę, by spróbować zmienić tą rzeczywistość, w której żyjemy. Jeśli umrzemy to z poczuciem, że robiliśmy coś dla dobra tego świata i że nasza śmierć nie poszła na marne.
Dumbledore przez chwilę gładził swoją srebrzystą brodę w zamyśleniu, by w końcu wstać i znów zacząć krążyć po pokoju. Za nim jednak odpowiedział, zdążyła odezwać się Ariana Parkinson.
- A niby gdzie znajdziesz chętnych, którzy chcieli by ginąć, bez powodu? – jej twarz wykrzywił drwiący uśmiech.
- Gryfoni są na tyle odważni, że nie chronią tylko własnych tyłków, jak to mają w zwyczaju Ślizgoni! – Dor nie zdążyła ugryźć się w język i już spodziewała się nagany ze strony dyrektora, lecz ten nadal przemierzał gabinet, nawet nie zadając sobie trudu, by nie nią spojrzeć.
- Ty mała, plu…
- Dobrze, dobrze stop! – Wymianę zdań przerwał Lupin. – Myślę Ariano, że znajdą się chętni, chociażby moi najbliżsi przyjaciele, Syriusz i James.
Snape zaśmiał się cicho, gdy to usłyszał.
- Och, ci dwaj…Jak to nazwać Zdrajcy Krwi, nie… To brzmi zbyt pochlebnie, może dwaj…
- Dobrze, myślę że to wystarczy Severusie, już wszyscy wiemy jak pogardzasz Panami Blackiem i Potterem. – Dumbledore odezwał się w końcu znów zajmując miejsce za biurkiem. – A co do naszego projektu. Remusie zbierz mi podpisy chociaż 20 uczniów, którzy chcieli by wziąć udział w „Kursie na Aurora”, bo jeśli to ma być nasz temat na konferencję, musimy mieć jak go bronić.
Nie wiedziała nawet kiedy, ale w gabinecie Dumbledore zleciały jej aż dwie godziny. Remus zaraz po skończonej rozmowie popędził do pokoju wspólnego Gryfonów, by zacząć zbierać chętnych, ale Dorcas nigdzie się nie spieszyło. Szła sobie spokojnie ciemnym korytarzem, wsłuchując się tylko stukanie własnych obcasów. Nagle zatrzymała się wytężając słuch. Usłyszała cichą muzykę, była to jakaś powolna piosenka, bez wątpienia ją znała, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć tytułu. Zaciekawiona zaczęła iść za dźwiękiem, który jak na razie doprowadził ją do Wielkiej Sali. Gdy była już przy wyjściu, zawahała się, lecz gdy poczuła zapach ulubionych kwiatów – konwalii, pchnęła wrota i wyszła na ciemne błonia. Szczelniej okryła się szatą, gdy zimny wiatr omiótł jej ramiona, lecz nie odpuściła i szybkim krokiem ruszyła w stronę jeziora z, nad którego musiała dochodzić muzyka. Ktoś musiał ją zaczarować, skoro Dor usłyszała ją w wysokich piętrach zamku, aż jej głośność wcale się nie zwiększała wraz z bliskością. Ale melodia była piękna, i idealnie komponowała się z zapachem świeżych kwiatów. Zaciekawiona jeszcze bardziej przyśpieszyła kroku i gdy była już tuż, tuż nad jeziorkiem usłyszała głośny huk. Nim zorientowała się, co się dzieje, tuż przed nią, na czarnym niebie pojawiły się niebiesko srebrne fajerwerki. Śmigały w różne strony, lecz nie spadały na ziemię. Po chwili Dorcas zorientowała się, że ułożyły się w ogromny napis „Wybacz mi Dor, proszę”. Zakryła dłonią usta, gdy to zobaczyła. Była w ogromnym szoku. Czy to ON to zrobił dla NIEJ. Czasem zdarzało jej się rozmyślać o tym jak ON ma zamiar ją przeprosić, ale w życiu nie spodziewała się czegoś takiego. Już chciała się odwrócić zacząć go wołać, lecz nagle poczuła, że ktoś zakrywa jej dłońmi oczy i cichutko szepce do ucha:
- Zgadnij kto to?
- Syriusz? – spytała słodkim głosem i nim on zdążył odpowiedzieć odwróciła się i rzuciła mu się na szyję.
- Meadowes, spokojnie! – Czarnowłosy zaśmiał się, gdy dziewczyna zawiesiła się na jego karku.
- Przepraszam – odparła lekko zaczerwieniona na twarzy. – Po prostu to… Naprawdę jestem w szoku. Ty to sam… Tak? – spytała wskazując na otaczające ich przedmioty.
Teraz gdy światło fajerwerków oświetliło błonia zobaczyła pod wierzbą rozłożony koc i wielki koszyk pełen jedzenia. Tuż obok w powietrzu zawisły małe skrzypce, odgrywające wciąż tę samą melodię.
- Pamiętasz tę piosenkę? – Syriusz spytał kładąc jej rękę na tali i nim się zorientowała zaczęli tańczyć.
- Och, no oczywiście! – teraz to wydało jej się takie oczywiste. – Na czwartym roku leciała na balu! Wtedy, gdy się poznaliśmy,
Dor uśmiechnęła się lekko, wspominając tamte chwile. Chociaż już wtedy czuła, że Black coś namiesza w jej życiu to nigdy nie sądziła, że się w nim zakocha…
Tańczyli przez chwilę, aż w końcu zmęczeni usiedli na czerwonym kocu, rozłożonym pod wierzbą. Dor zdjęła buty i usiadła po turecku, wpatrując się w czarnowłosego. Syriusz wyjął z kosza dużą butelkę kremowego piwa i rozlał do dwóch kufli.
- Zimna dzisiaj noc. – Dorcas westchnęła mocniej opatulając się szatą, lecz po chwili, poczuła, że Syriusz obejmuje ją ramieniem i cały chłód znika. Oparła głowę na jego ramieniu i wpatrzyła się w gwiazdy. Wydawało jej się nieprawdopodobne to, że siedzą tutaj tylko jako przyjaciele, ale taka była rzeczywistość. Okrutna i niewdzięczna, ale jednak prawdziwa.
- Miałeś jakieś sny od czasu…? - Dor przełknęła ślinę, starając się zachować spokojny ton głosu. Już dawno chciała z nim o tym pogadać.
Syriusz kiwnął głową drapiąc się wolną ręką po głowie.
- Wiedziałem groby… - odparł pociągając nosem. – W Dolinie Godryka… Wiele grobów…
- Czyje one były? - Dor spojrzała na niego ze strachem.
- James, Lily, Mary….I twój… - odparł odwracając do niej głowę i patrząc jej prosto w oczy. – Ale to tylko sny, prawda?
- Tak, na pewno! – Dor ochoczo pokiwała głową, lecz nie była tego do końca pewna.
Te wszystkie wizje, całe zamieszanie z jej rodzicami, to wszystko było okropnie przytłaczające.
- Muszę ci o czymś powiedzieć – wysiliła się na spokojny ton.
- W takim razie Słucham. – Syriusz usiadł naprzeciwko niej obejmując jej dłoń.
- Tej nocy, gdy Śmierciożercy zaatakowali Hogwart – zaczęła – ja byłam w lesie, wtedy z Sam-wiesz-kim. On zaczął mi opowiadać o tym, że nie jestem tym kim myślę, że jestem… - urwała.
Syriusz spojrzał na nią wyczekująco, więc wzięła głęboki wdech i zaczęła kontynuować.
- Powiedział, że zabił moich prawdziwych rodziców. Że moi rodzice nie są moimi prawdziwymi rodzicami. I, że on chce mnie zabić. – Spuściła głowę, podkurczając kolana, by się za nimi ukryć, ale Syriusz jej na to nie pozwolił.
- Kochana, wszytko będzie dobrze… - szepnął.
Kochana, powiedział do niej Kochana…
Czy mogło istnieć coś piękniejszego.
- Ja chyba już pójdę… - odparła po chwili odkładając pusty kufel na koc. – Jest późno i…
- No pewnie, zasiedzieliśmy się… - Syriusz sprawiał wrażenie lekko zaskoczonego, ale szybko wstał z koca i zaczął go zwijać. – To dobranoc!
- Dobranoc. – Dor posłała mu promienny uśmiech i w powoli wróciła do zamku.
- Alu! Wstawaj, szybko! – Wpadła do dormitorium i zaczęła szarpać przyjaciółkę za piżamę.
- Co się dzieje? – brunetka odparła zaskoczona, gdy Dor zaczęła ją zwlekać z łóżka.
- Błagam cię tylko cicho, nie możemy ich obudzić! – Dorcas zaciągnęła przyjaciółkę do pustego pokoju wspólnego, który oświetlał tylko płomień z kominka. – Musimy iść do Dumbledore teraz! – szepnęła i razem wyszły na korytarz.
Tam czekał na nich już Remus, Glizdogon, Syriusz i Frank,
- Co wy tutaj…? – Alicja zaskoczona spojrzała na przybyszy, ale nie zdążyła usłyszeć wyjaśnień, bo cała grupka ruszyła w stronę gabinetu dyrektora.
- Profesor Dumbledore, chciał by jak znajdziemy wolną chwilę do niego wpadli, tylko jak najszybciej. – Remus zaczął pokrótce wyjaśniać. – Ale nie wiem czemu chciał widzieć tylko naszą szóstkę.
- Właśnie, co z Lily, Mary i Jamesem? – Alicja spytała, gdy dochodzili już do Gargulca.
- Dyrektor powiedział, że na razie ma sprawę tylko do nas, ale że i na nich przyjdzie czas. – Dor wzruszyła ramionami. – Czekoladowe żaby!
Gargulec odskoczył i cała szóstka zaczęła wspinać się po krętych schodach. Na samej górze Remus zapukał cicho w drzwi. Nieco zaskoczony głos dyrektora zaprosił ich do środka.
- Och, cóż na późna godzina, nie powinniście być w łóżkach? – Dyrektor spojrzał na przybyszy znad okularów połówek.
- Mieliśmy przyjść jak znajdziemy chwilę…i… - Remus zaczął tłumaczyć.
- I ta chwila nadeszła właśnie teraz, jeśli się nie mylę? – Dumbledore uśmiechnął się lekko i wyczarował sześć krzeseł, by mogli zasiąść.
- Tak właśnie, bo my…
- Dobrze, więc od razu przejdę do konkretu. Z tego co wiem każdy z was stara się o to, by w przyszłości zostać Aurorem i jeśli się nie mylę, zostaliście już poinformowani przez Remusa o niedługich kursach. - Wszyscy kiwnęli głowami. – Myślę, że będziecie znakomicie sprawdzać się w tej roli, lecz ni o tym chciałem z wami porozmawiać. Najpierw jednak, zanim przejdę do konkretów muszę wiedzieć czy ja mogę wam ufać, a wy możecie ufać mi?
Każdy z osobna powoli skinął głową, nie do końca chyba rozumiejąc do dyrektor ma na myśli.
- Razem będziemy w stanie zwalczyć Lorda Voldemorta, dlatego teraz czujcie się oficjalnie członkami Zakonu Feniksa! I oczywiście muszę wam wyjaśnić na czym ów zakon polega. – Dumbledore westchnął opierając się o krzesło. – Jest to pewnego rozdziału stowarzyszenie. Należy do niego wielu wybitnych Aurorów. Głównym celem zakonu jest zwalczanie Lorda Voldemorta i doprowadzenie go do upadku. Założycielem zakonu jestem ja. Założyłem go 8 lat temu, miejąc nadzieję, że, w końcu uda mi się zniszczyć Voldemorta.
Teraz, chciałbym również was wtajemniczyć we wszystkie sprawy zakonu, ale muszę wiedzieć czy mogę wam zaufać?
Alicja wstała z krzesła kładąc rękę na sercu.
- Nie wyjawię tej tajemnicy nikomu i zabiorę ją za sobą do grobu! – wyrecytowała odważnie. – Chociażby mnie torturowali, nic nie zdradzę Voldemortowi!
Na chwilę w oczach Dumbledore zagościły łzy wzruszenia, lecz nie zdążył odpowiedzieć, bo i kolejni zaczęli wstawać i składać mu przysięgi o swojej wierności.
- Nigdy nie zdradzę własnych przyjaciół! – Syriusz powstał. – Wolałbym zginąć…
- Jestem w stanie poświęcić wszystko dla dobra zakonu! – Glizdogon również położył rękę na sercu.
- Ja będę walczyć do samego końca, chociażbym miała zginąć! – Dor jako ostatnia powstała, a gdy zakończyła dyrektor cichutko przemówił:
- Dziękuję wam…Myślę, że możecie czuć się zaproszeni na następną naradę zakonu, która odbędzie się w trakcie świąt. O reszcie dowiecie się później. A teraz Zmykajcie!
Rozegrany został też, ostatni w tym roku, mecz Quiddicha. Krukoni wygrali ze Ślizgonami co oznaczało, że na wiosnę, gdy znów rozpoczną się rozgrywki, Gryffindor nadal będzie miał szansę na puchar.
Ale teraz nie o Quiddichu myślała Dor. Wciąż zastanawiała się czy ktoś z wydelegowanych uczniów ma jakiś plan dotyczący Walk Kontynentalnych. Ona, mimo że starała się o tym myśleć codziennie na razie na nic nie wpadła, a spotkanie z Dumbledorem miało się odbyć już dziś wieczorem. Starała się jeszcze na siłę wymyślić cokolwiek, ale jej głowa za bardzo zakrzątnięta była troszczeniem się o najbliższych. Wszyscy mieli teraz jakieś problemy lub byli skłóceni. Tylko Alicja i Frank wciąż trzymali się razem w tych trudnych chwilach.
Nagle z rozmyślań wyrwał ją szkolny dzwonek, głoszący koniec lekcji.
- I pamiętajcie o Eseju na trzy stopy, o transmutacji ludzkiej! -
Profesor McGonagall krzyknęła jeszcze, gdy uczniowie zaczęli wybiegać z
klasy.
Właśnie nadszedł koniec ostatniej lekcji. Teraz miała dwie, spokojne godziny na uszykowanie się na wieczorne spotkanie.
- Meadowes! - Syriusz dogonił ją na schodach. - Chciałem cię zapytać czy mogłabyś dzisiaj wieczo...
- Nie - przerwała mu uśmiechając się pod nosem. - Niestety mam spotkanie z Dumbledorem! - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, przeskakując fałszywy stopień.
Liczyła że Syriusz zacznie ją namawiać, lecz on tylko zamyślił się i po rzuceniu krótkiego "Pa" zniknął za rogiem korytarza. Dor zaskoczona wzruszyła tylko ramionami i ruszyła w stronę pokoju wspólnego.
~*~
W pokoju wspólnym siedziało tylko kilka osób. Trójka jakiś czwartoroczniaków zajmowało najbliższą kanapę. Kilku jeszcze młodszych uczniów siedziało skulonych przy kominku, a nieopodal ich Lily oraz Mary. Jako jedyne Gryfonki z 7 klasy chodziły na transmutacje indywidualnie, ze względu na swoje duże umiejętności.
One jednak siedziały w dwóch odległych od siebie kątach pokoju i nawet nie śmiały na siebie spojrzeć. Dor zmarszczyła brwi i podeszła do Rudej przyjaciółki, która zawzięcie bazgrała coś na swoim pergaminie.
- Co się stało? – Brunetka spytała, kładąc rękę na jej ramieniu.
Do tej pory Mary, mimo że się do nich nie odzywała, to jednak trzymały się razem, a teraz Macdonald całkiem się od nich odizolowała.
- Zaczęła mnie wzywać od zdzir, które nie mają uczuć i rzucają się na
każdego chłopaka. - Lily westchnęła, odwracając twarz w stronę przyjaciółki. - Aż musiałam odjąć punkty Gryffindorowi.
- Widziałam właśnie na dole, że klepsydra jest jakoś pusta. – Dor mruknęła zerkając ukradkiem w stronę blondynki. - Może ja z nią pogadam co?
- Możesz spróbować... - Lily zmarszczyła nosek gdy na jej eseju z
Eliksirów zrobił się wielki atramentowy kleks. - Ale ja już próbowałam, naprawdę...
Nie miała nic do stracenia, więc ostrożnie skierowała swoje kroki w stronę kominka, przy którym siedziała, tyłem do niej odwrócona, Mary. Nim jeszcze zdążyła coś powiedzieć blondynka odwróciła się do niej twarzą. Widać było, że przed chwilą płakała.
- Czego chcesz? - wykrztusiła przez zaciśnięte zęby.
- Mary proszę, uspokój się... - Dor ukucnęła przy jej krześle. - Wiesz
dobrze, że on cię kocha najbardziej na świecie.
- To dlaczego mnie tak rani... - Mary chlipnęła, a w jej oczach znowu zagościły łzy.
- Przecież on nic nie zrobił. - Dor pogładziła ją ręką po ramieniu.
- No pewnie - prychnęła. - A James tą całą bajeczkę sobie wymyślił tak?
- Mam pomysł. - Dor uśmiechnęła się lekko. - Ja ci opowiem moją wersję
wydarzeń a ty mi swoją.
- No dobrze... - Mary westchnęła ocierając rękawem szaty wilgotne oczy.
- James powiedział, że szedł sobie korytarzem w stronę Skrzydła szpitalnego, żeby odwiedzić Lily. Kiedy wszedł zobaczył jak Lily obściskuje się z Remusem. Powiedział że chyba się całowali, ale nie zdążył całkiem zobaczyć, bo pchnął Remusa na podłogę. No i powiedział mu coś, że nigdy się po nim czegoś takiego nie spodziewał i wyszedł, a że Lily zdążyła jeszcze krzyknąć, że nie jest jego własnością.
Dor zamyśliła się chwilę.
- I ty w to wierzysz, tak po prostu? - spytała ze szczerym bólem w głosie, a Mary tylko kiwnęła głową.
- No to teraz słucham wersji tej niewdzięczn...
- Lily - wtrąciła Dor. - Według niej obudziła się I zobaczyła Remusa wychodzącego ze skrzydła. Więc go zawołała...
- Ciekawe po co? – prychnęła Macdonald.
- I potem on chciał iść po Jamesa. - Dor udawała jakby w ogóle tego nie dosłyszała. - Ale ona powiedziała, że nie chce, bo on ją bardzo skrzywdził. I tak się przejęła, że zaczęła płakać, więc się przytulili i Remus zaczął ją pocieszać. I wtedy wszedł James. I on pobił Remusa Mary...Nie tylko pchnął. A potem wybiegł, nawet nie dał sobie tego wyjaśnić.
Mary siedziała z kamienną twarzą, wyglądała tak, jakby te słowa w ogóle
do niej nie docierały.
- Bo nie było czego wyjaśniać - mruknęła po czym zagarniając wszystkie książki do torby wyszła z pokoju wspólnego.
Dor usiadła na jej miejscu i uderzyła pięścią w stół.
- Cholera.
~*~
Stała spokojnie przed gargulcem, było za pięć dziewiętnasta. Wzięła głęboki
wdech po czym wymówiła wyraźnie:
- Czekoladowe żaby. - Gargulec momentalnie odskoczył w bok, a przed Dorcas pojawiły się kręte schody. Zaczęła się powoli po nich wspinać, aż w końcu doszła do obszernych drewnianych drzwi z małą mosiężną klamką z odciśniętym herbem Hogwartu. Na chwilę zamknęła oczy, po czym zapukała kilka razy w przesiąknięte wilgocią drewno. Po chwili usłyszała zapraszający głos, więc przekręciła klamkę i weszła do dużego, okrągłego gabinetu dyrektora. Była już tutaj kilka razy, lecz za każdym razem to pomieszczenie i znajdujące się w nim przedmioty robiły na niej coraz to większe wrażenie.
- Witaj Dorcas. - Nagle doszedł ją głos dobiegający zza
jednego z wysokich regałów z wiekami księgami na półkach.
- Och, dzień dobry - odparła zaskoczona.
- Siadaj moja droga, zaraz pojawi się reszta. - I wskazał jej jedno z przygotowanych ośmiu krzeseł.
Ledwo co Dor zdążyła zasiąść na jednym z nich, kiedy rozległo się pukanie i do gabinetu wpadł Lunatyk.
- Przepraszam za spóźnienie - wysapał zajmując miejsce obok Dorcas.
- Ależ nic się nie stało. - Dyrektor krążył w tą i wewtą zerkając raz
na Remusem raz na Dorcas.
Kilka minut potem już cała ósemka siedziała zgromadzona w gabinecie,
więc mogli spokojnie rozpocząć dyskusję.
- Posłuchajcie mnie teraz uważnie. - Dyrektor rozpoczął wyjątkowo poważnym tonem, patrząc na nich srogo znad swoich okularów połówek. - Ta sprawa jest bardzo ważna dla naszego społeczeństwa, zwłaszcza że raczej nie pochwalam tego co do tej pory "dokonał" nasz obecny Minister Magii. Jest to też bardzo ważne jeśli chcemy w końcu unicestwić samego Voldemorta, ale myślę, że do tego jeszcze długa droga.
- Panie profesorze, a czy musimy go zniszczyć? - Snape nagle wyskoczył z pytaniem. - Nie prostszym rozwiązaniem było by się do niego, po prostu przyłączyć?
Dor chciała aż krzyknąć tak oburzyła się tym pytaniem ale profesor Dumbledore uprzedził ją swoją odpowiedzią.
- Och, oczywiście że to o wiele prostsze rozwiązanie, lecz niedługo przyjdzie nam się spotkać z wyborem między tym co słuszne, a tym co prostsze. I myślę że wielu czarodziejów wybierze tą drugą opcje, zapewne podejrzewając, że Lord Voldemort ich wtedy oszczędzi. – Przez chwilę Dor wydawało się, że posłał Snape'owi znaczące spojrzenie, lecz może coś jej się przewidziało.
- Niestety tacy ludzie są w błędzie. - Dyrektor kontynuował. - Voldemortowi nie potrzebni są tacy, którzy nie będą mu służyć. Nie szuka takich, co będą tylko siedzieć w domu i pochwalać jego działania. On buduje armię swoich zwolenników, mam nadzieję że rozumiesz co mam na myśli Severusie?
Snape kiwnął lekko głową ale miał kamienną twarz. W tym czasie Lunatyk wyjął z torby jakąś teczkę i za pozwoleniem Dyrektora zaczął przedstawiać swój pomysł.
- Moim zdaniem dalsze wyłapywanie Śmierciożerców ma pewien sens, lecz jak pan wspomniał, Ten Którego imienia nie wolno wymawiać zapewne niedługo przejmie kontrolę nad Dementorami, z czym wiąże się też nasza utrata kontroli nad Azkabanem, dlatego moim zdaniem najskuteczniejszym rozwiązaniem będzie zwiększenie liczby aurorów. Wiadomo, że to nie jest takie proste. Testy na aurora trwają bardzo długo, a za nim młodzież będzie mogła do nich przystąpić miną kolejne lata. Dlatego moim zdaniem powinniśmy wprowadzić coś takiego jak "Kursy na Aurorów".
- Ale niby w jaki sposób to będzie działać? - Nagle odezwał się Lockhart. Młodzieniec miał długie blond loki, a jego szata była w nienagannym stanie.
- Chodzi o ty, żeby już młodzież szkolną, taką 17-letnią posłać na kursy przygotowawcze. Oczywiście posyłane tam będą tylko osoby chętne. Wiadomo, że ci, którzy są już na poziomie klas OWTMowych, wiedzą czego w życiu chcą. Idąc do szóstej klasy musieliśmy już zdecydować, co chcemy robić w życiu, dlatego uważam, że ci którzy wybrali przedmioty miejąc nadzieję, że w przyszłości zostaną Aurorami tym bardziej się ucieszą, że mają szansę zostać nimi szybciej.
- Ale niektórzy nie będą jeszcze pełnoletni, co wtedy? – Amelia Bones wychyliła się na krześle, by móc spojrzeć na Lupina. – Ja urodziłam się w Sierpniu i czy w takim razie nie będę mogła brać udziału w kursie.
- Obawiam się, że nie. – Nagle wtrącił się dyrektor. – Sam nie wiem, czy pomysł Remusa, będzie mógł zostać przez nas przedstawiony. Oczywiście sama idea jest dobra, jednak nie mógłbym patrzeć jak giną tak młode osoby.
- Ale my chcemy ginąć! – Dor nagle odparła wyjątkowo wojowniczym głosem. – Jeśli moja śmierć, może pomóc w unicestwieniu Lorda Voldemorta, jestem w stanie się poświęcić.
- Ale Dor, nie chodzi mi o żadną ofiarę. – Remus wytrzeszczył na nią oczy. – Nie musisz ginąć, nikt ci nie ka…
- Tak, myślę Dorcas, że nie ma takiej potrzeby byś na razie oddawała za kogoś życie. – Dumbledore westchnął ciężko. – Zwłaszcza, że naprawdę nie jestem do końca przekonany do twojego planu Remusie.
- A według mnie – odezwała się Sybilla Trelawney – powinniśmy jak najszybciej odczytać przyszłość, by wiedzieć, co dalej robić! Kula będzie najlepszym rozwiązanie…
- Dziękuję ci Sybillo, ale myślę, że obejdzie się bez tego. – Kąciki ust Dumbledore lekko drgnęły, jakby powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem.
- Panie profesorze, ja naprawdę uważam, że to dobry pomysł. – Remus zaczął bronić swojego planu. – Pan mówi, że nie chce, by ginęli młodzi ludzie, ale jeśli nie zrobimy czegoś z „tym” to i tak będą oni ginąć! Jak Ministerstwo straci kontrolę nad Dementorami i wypłyną oni na ulice naszych miast, to i tak zginiemy! Prędzej czy później nas to czeka, a tak mamy przynajmniej szansę, by spróbować zmienić tą rzeczywistość, w której żyjemy. Jeśli umrzemy to z poczuciem, że robiliśmy coś dla dobra tego świata i że nasza śmierć nie poszła na marne.
Dumbledore przez chwilę gładził swoją srebrzystą brodę w zamyśleniu, by w końcu wstać i znów zacząć krążyć po pokoju. Za nim jednak odpowiedział, zdążyła odezwać się Ariana Parkinson.
- A niby gdzie znajdziesz chętnych, którzy chcieli by ginąć, bez powodu? – jej twarz wykrzywił drwiący uśmiech.
- Gryfoni są na tyle odważni, że nie chronią tylko własnych tyłków, jak to mają w zwyczaju Ślizgoni! – Dor nie zdążyła ugryźć się w język i już spodziewała się nagany ze strony dyrektora, lecz ten nadal przemierzał gabinet, nawet nie zadając sobie trudu, by nie nią spojrzeć.
- Ty mała, plu…
- Dobrze, dobrze stop! – Wymianę zdań przerwał Lupin. – Myślę Ariano, że znajdą się chętni, chociażby moi najbliżsi przyjaciele, Syriusz i James.
Snape zaśmiał się cicho, gdy to usłyszał.
- Och, ci dwaj…Jak to nazwać Zdrajcy Krwi, nie… To brzmi zbyt pochlebnie, może dwaj…
- Dobrze, myślę że to wystarczy Severusie, już wszyscy wiemy jak pogardzasz Panami Blackiem i Potterem. – Dumbledore odezwał się w końcu znów zajmując miejsce za biurkiem. – A co do naszego projektu. Remusie zbierz mi podpisy chociaż 20 uczniów, którzy chcieli by wziąć udział w „Kursie na Aurora”, bo jeśli to ma być nasz temat na konferencję, musimy mieć jak go bronić.
~*~
Nie wiedziała nawet kiedy, ale w gabinecie Dumbledore zleciały jej aż dwie godziny. Remus zaraz po skończonej rozmowie popędził do pokoju wspólnego Gryfonów, by zacząć zbierać chętnych, ale Dorcas nigdzie się nie spieszyło. Szła sobie spokojnie ciemnym korytarzem, wsłuchując się tylko stukanie własnych obcasów. Nagle zatrzymała się wytężając słuch. Usłyszała cichą muzykę, była to jakaś powolna piosenka, bez wątpienia ją znała, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć tytułu. Zaciekawiona zaczęła iść za dźwiękiem, który jak na razie doprowadził ją do Wielkiej Sali. Gdy była już przy wyjściu, zawahała się, lecz gdy poczuła zapach ulubionych kwiatów – konwalii, pchnęła wrota i wyszła na ciemne błonia. Szczelniej okryła się szatą, gdy zimny wiatr omiótł jej ramiona, lecz nie odpuściła i szybkim krokiem ruszyła w stronę jeziora z, nad którego musiała dochodzić muzyka. Ktoś musiał ją zaczarować, skoro Dor usłyszała ją w wysokich piętrach zamku, aż jej głośność wcale się nie zwiększała wraz z bliskością. Ale melodia była piękna, i idealnie komponowała się z zapachem świeżych kwiatów. Zaciekawiona jeszcze bardziej przyśpieszyła kroku i gdy była już tuż, tuż nad jeziorkiem usłyszała głośny huk. Nim zorientowała się, co się dzieje, tuż przed nią, na czarnym niebie pojawiły się niebiesko srebrne fajerwerki. Śmigały w różne strony, lecz nie spadały na ziemię. Po chwili Dorcas zorientowała się, że ułożyły się w ogromny napis „Wybacz mi Dor, proszę”. Zakryła dłonią usta, gdy to zobaczyła. Była w ogromnym szoku. Czy to ON to zrobił dla NIEJ. Czasem zdarzało jej się rozmyślać o tym jak ON ma zamiar ją przeprosić, ale w życiu nie spodziewała się czegoś takiego. Już chciała się odwrócić zacząć go wołać, lecz nagle poczuła, że ktoś zakrywa jej dłońmi oczy i cichutko szepce do ucha:
- Zgadnij kto to?
- Syriusz? – spytała słodkim głosem i nim on zdążył odpowiedzieć odwróciła się i rzuciła mu się na szyję.
- Meadowes, spokojnie! – Czarnowłosy zaśmiał się, gdy dziewczyna zawiesiła się na jego karku.
- Przepraszam – odparła lekko zaczerwieniona na twarzy. – Po prostu to… Naprawdę jestem w szoku. Ty to sam… Tak? – spytała wskazując na otaczające ich przedmioty.
Teraz gdy światło fajerwerków oświetliło błonia zobaczyła pod wierzbą rozłożony koc i wielki koszyk pełen jedzenia. Tuż obok w powietrzu zawisły małe skrzypce, odgrywające wciąż tę samą melodię.
- Pamiętasz tę piosenkę? – Syriusz spytał kładąc jej rękę na tali i nim się zorientowała zaczęli tańczyć.
- Och, no oczywiście! – teraz to wydało jej się takie oczywiste. – Na czwartym roku leciała na balu! Wtedy, gdy się poznaliśmy,
Dor uśmiechnęła się lekko, wspominając tamte chwile. Chociaż już wtedy czuła, że Black coś namiesza w jej życiu to nigdy nie sądziła, że się w nim zakocha…
Tańczyli przez chwilę, aż w końcu zmęczeni usiedli na czerwonym kocu, rozłożonym pod wierzbą. Dor zdjęła buty i usiadła po turecku, wpatrując się w czarnowłosego. Syriusz wyjął z kosza dużą butelkę kremowego piwa i rozlał do dwóch kufli.
- Zimna dzisiaj noc. – Dorcas westchnęła mocniej opatulając się szatą, lecz po chwili, poczuła, że Syriusz obejmuje ją ramieniem i cały chłód znika. Oparła głowę na jego ramieniu i wpatrzyła się w gwiazdy. Wydawało jej się nieprawdopodobne to, że siedzą tutaj tylko jako przyjaciele, ale taka była rzeczywistość. Okrutna i niewdzięczna, ale jednak prawdziwa.
- Miałeś jakieś sny od czasu…? - Dor przełknęła ślinę, starając się zachować spokojny ton głosu. Już dawno chciała z nim o tym pogadać.
Syriusz kiwnął głową drapiąc się wolną ręką po głowie.
- Wiedziałem groby… - odparł pociągając nosem. – W Dolinie Godryka… Wiele grobów…
- Czyje one były? - Dor spojrzała na niego ze strachem.
- James, Lily, Mary….I twój… - odparł odwracając do niej głowę i patrząc jej prosto w oczy. – Ale to tylko sny, prawda?
- Tak, na pewno! – Dor ochoczo pokiwała głową, lecz nie była tego do końca pewna.
Te wszystkie wizje, całe zamieszanie z jej rodzicami, to wszystko było okropnie przytłaczające.
- Muszę ci o czymś powiedzieć – wysiliła się na spokojny ton.
- W takim razie Słucham. – Syriusz usiadł naprzeciwko niej obejmując jej dłoń.
- Tej nocy, gdy Śmierciożercy zaatakowali Hogwart – zaczęła – ja byłam w lesie, wtedy z Sam-wiesz-kim. On zaczął mi opowiadać o tym, że nie jestem tym kim myślę, że jestem… - urwała.
Syriusz spojrzał na nią wyczekująco, więc wzięła głęboki wdech i zaczęła kontynuować.
- Powiedział, że zabił moich prawdziwych rodziców. Że moi rodzice nie są moimi prawdziwymi rodzicami. I, że on chce mnie zabić. – Spuściła głowę, podkurczając kolana, by się za nimi ukryć, ale Syriusz jej na to nie pozwolił.
- Kochana, wszytko będzie dobrze… - szepnął.
Kochana, powiedział do niej Kochana…
Czy mogło istnieć coś piękniejszego.
- Ja chyba już pójdę… - odparła po chwili odkładając pusty kufel na koc. – Jest późno i…
- No pewnie, zasiedzieliśmy się… - Syriusz sprawiał wrażenie lekko zaskoczonego, ale szybko wstał z koca i zaczął go zwijać. – To dobranoc!
- Dobranoc. – Dor posłała mu promienny uśmiech i w powoli wróciła do zamku.
~*~
- Alu! Wstawaj, szybko! – Wpadła do dormitorium i zaczęła szarpać przyjaciółkę za piżamę.
- Co się dzieje? – brunetka odparła zaskoczona, gdy Dor zaczęła ją zwlekać z łóżka.
- Błagam cię tylko cicho, nie możemy ich obudzić! – Dorcas zaciągnęła przyjaciółkę do pustego pokoju wspólnego, który oświetlał tylko płomień z kominka. – Musimy iść do Dumbledore teraz! – szepnęła i razem wyszły na korytarz.
Tam czekał na nich już Remus, Glizdogon, Syriusz i Frank,
- Co wy tutaj…? – Alicja zaskoczona spojrzała na przybyszy, ale nie zdążyła usłyszeć wyjaśnień, bo cała grupka ruszyła w stronę gabinetu dyrektora.
- Profesor Dumbledore, chciał by jak znajdziemy wolną chwilę do niego wpadli, tylko jak najszybciej. – Remus zaczął pokrótce wyjaśniać. – Ale nie wiem czemu chciał widzieć tylko naszą szóstkę.
- Właśnie, co z Lily, Mary i Jamesem? – Alicja spytała, gdy dochodzili już do Gargulca.
- Dyrektor powiedział, że na razie ma sprawę tylko do nas, ale że i na nich przyjdzie czas. – Dor wzruszyła ramionami. – Czekoladowe żaby!
Gargulec odskoczył i cała szóstka zaczęła wspinać się po krętych schodach. Na samej górze Remus zapukał cicho w drzwi. Nieco zaskoczony głos dyrektora zaprosił ich do środka.
- Och, cóż na późna godzina, nie powinniście być w łóżkach? – Dyrektor spojrzał na przybyszy znad okularów połówek.
- Mieliśmy przyjść jak znajdziemy chwilę…i… - Remus zaczął tłumaczyć.
- I ta chwila nadeszła właśnie teraz, jeśli się nie mylę? – Dumbledore uśmiechnął się lekko i wyczarował sześć krzeseł, by mogli zasiąść.
- Tak właśnie, bo my…
- Dobrze, więc od razu przejdę do konkretu. Z tego co wiem każdy z was stara się o to, by w przyszłości zostać Aurorem i jeśli się nie mylę, zostaliście już poinformowani przez Remusa o niedługich kursach. - Wszyscy kiwnęli głowami. – Myślę, że będziecie znakomicie sprawdzać się w tej roli, lecz ni o tym chciałem z wami porozmawiać. Najpierw jednak, zanim przejdę do konkretów muszę wiedzieć czy ja mogę wam ufać, a wy możecie ufać mi?
Każdy z osobna powoli skinął głową, nie do końca chyba rozumiejąc do dyrektor ma na myśli.
- Razem będziemy w stanie zwalczyć Lorda Voldemorta, dlatego teraz czujcie się oficjalnie członkami Zakonu Feniksa! I oczywiście muszę wam wyjaśnić na czym ów zakon polega. – Dumbledore westchnął opierając się o krzesło. – Jest to pewnego rozdziału stowarzyszenie. Należy do niego wielu wybitnych Aurorów. Głównym celem zakonu jest zwalczanie Lorda Voldemorta i doprowadzenie go do upadku. Założycielem zakonu jestem ja. Założyłem go 8 lat temu, miejąc nadzieję, że, w końcu uda mi się zniszczyć Voldemorta.
Teraz, chciałbym również was wtajemniczyć we wszystkie sprawy zakonu, ale muszę wiedzieć czy mogę wam zaufać?
Alicja wstała z krzesła kładąc rękę na sercu.
- Nie wyjawię tej tajemnicy nikomu i zabiorę ją za sobą do grobu! – wyrecytowała odważnie. – Chociażby mnie torturowali, nic nie zdradzę Voldemortowi!
Na chwilę w oczach Dumbledore zagościły łzy wzruszenia, lecz nie zdążył odpowiedzieć, bo i kolejni zaczęli wstawać i składać mu przysięgi o swojej wierności.
- Nigdy nie zdradzę własnych przyjaciół! – Syriusz powstał. – Wolałbym zginąć…
- Jestem w stanie poświęcić wszystko dla dobra zakonu! – Glizdogon również położył rękę na sercu.
- Ja będę walczyć do samego końca, chociażbym miała zginąć! – Dor jako ostatnia powstała, a gdy zakończyła dyrektor cichutko przemówił:
- Dziękuję wam…Myślę, że możecie czuć się zaproszeni na następną naradę zakonu, która odbędzie się w trakcie świąt. O reszcie dowiecie się później. A teraz Zmykajcie!
*♥♥♥*
Witajcie!
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, chociaż może to, że mam bardzo ograniczony dostęp do komputera :C Własnego nie mam, a rodzica...Wiadomo jak rodzice. A myślałam, że jak będą wakacje to będzie spokój i mnóstwo czasu, ale najwyraźniej się myliłam :/ Chociaż wiadomo, nie jest aż tak źle jak w roku szkolnym, dlatego powoli będę nadrabiać wszystkie zaległości :)
A mam pytanko, do was:
Czy jedziecie może w tym roku na PotterCon do Bydgoszczy?
Ja w każdym razie będę :)
A co do samego rozdziału. Pewnie są błędy jak zwykle, ale nic na to nie poradzę, że na wakacje się nieco rozleniwiłam XD Poprawie je w miarę możliwości :)
A wszyscy ci, którzy informowali mnie o rozdziałach, a ja ich nie skomentowałam, proszę o przypomnienie się pod tą notką :) Już po prostu gubię się w tych blogach :)
I na koniec życzę wam miłych wakacji!
Pozdrawiam Mania :*
sobota, 6 czerwca 2015
Rozdział 9 "Fałszywe oskarżenia"
Cisza.
Jakieś szmery.
James leżał na wznak, na łóżku wpatrując się w ciemność. Pani Pomfrey wyłoniła go ze skrzydła szpitalnego o21,
a on od ponad 2 godzin nie mógł zasnąć. Wciąż myślami
był przy Lily. Już nawet nie wściekał się na Łapę, miał ochotę z nim pogadać,
potrzebował go, a teraz, w tych najtrudniejszych momentach, byli skłóceni.
- Łapo? - szepnął, choć nie miał nadziei na to, że ktoś mu odpowie.
Syriusz spał już od godziny.
- Tak? - Ku zaskoczeniu Rogacza, Łapa odezwał się lekko sennym głosem.
James westchnął lekko, skoro już zaczął tą rozmowę, to musiał ją dokończyć.
- Przepraszam - odparł wciąż wpatrując się w ciemność.
- Przestań, nie ma, o czym mówić. - Syriusz westchnął.
Jakieś szmery.
James leżał na wznak, na łóżku wpatrując się w ciemność. Pani Pomfrey wyłoniła go ze skrzydła szpitalnego o
- Łapo? - szepnął, choć nie miał nadziei na to, że ktoś mu odpowie.
Syriusz spał już od godziny.
- Tak? - Ku zaskoczeniu Rogacza, Łapa odezwał się lekko sennym głosem.
James westchnął lekko, skoro już zaczął tą rozmowę, to musiał ją dokończyć.
- Przepraszam - odparł wciąż wpatrując się w ciemność.
- Przestań, nie ma, o czym mówić. - Syriusz westchnął.
- Wiem, że powinienem złapać tego znicza, ale coś mnie
ciągle dręczyło…
- Rozumiem, nie musisz się tłumaczyć – odparł, a chwilę
potem podłoga w dormitorium lekko zaskrzypiała. Łapą najwyraźniej wyszedł z łóżka.
Za chwilę pokój wypełniło światło lampki a Rogacz syknął przymykając oczy.
- Zgaś, bo mnie razi! - zasłonił ręką twarz.
- Poczekaj, chce coś sprawdzić. - Wyjął z szuflady stary lekko pognieciony pergamin i rozłożył go na łóżku. - Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.
Na pustym pergaminie zaczęły pojawiać się czarne litery, znaki i łączące się linie. Syriusz nie czekając aż pokryją cały pergamin, rozłożył go odpowiednio spoglądając na dormitorium dziewcząt.
- Chyba śpią - szepnął podekscytowany do Rogacza. - Mam pomysł...
- Syriuszu wybacz, ale nie mam ochoty na żarty. - James skrzywił się lekko spoglądając na przyjaciela. - Ale możemy zakraść się do Lily...
- Nie - odparł stanowczo Łapa. - James, nie możesz tam siedzieć przez cały czas. Spójrz na to, co się dzieje. Wciąż przesiadując w skrzydle nic nie zmienisz, ona nie obudzi się przez to szybciej. Zajmij się swoim życiem.
Rogacz spojrzał markotnie na przyjaciela. Syriusz miał trochę racji, ale on musiał, po prostu musiał przy niej być.
- A co z tą Liv? - Syriusz niespodziewanie wyskoczył z pytaniem.
- Och... - James zagryzł wargi, nieco zakłopotany. - Dzisiaj z nią gadałem, przed meczem. Mówiła, że słyszała, co się stało z Lily i gdybym chciał z kimś na ten temat pogadać to ona jest chętna.
- Zgaś, bo mnie razi! - zasłonił ręką twarz.
- Poczekaj, chce coś sprawdzić. - Wyjął z szuflady stary lekko pognieciony pergamin i rozłożył go na łóżku. - Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.
Na pustym pergaminie zaczęły pojawiać się czarne litery, znaki i łączące się linie. Syriusz nie czekając aż pokryją cały pergamin, rozłożył go odpowiednio spoglądając na dormitorium dziewcząt.
- Chyba śpią - szepnął podekscytowany do Rogacza. - Mam pomysł...
- Syriuszu wybacz, ale nie mam ochoty na żarty. - James skrzywił się lekko spoglądając na przyjaciela. - Ale możemy zakraść się do Lily...
- Nie - odparł stanowczo Łapa. - James, nie możesz tam siedzieć przez cały czas. Spójrz na to, co się dzieje. Wciąż przesiadując w skrzydle nic nie zmienisz, ona nie obudzi się przez to szybciej. Zajmij się swoim życiem.
Rogacz spojrzał markotnie na przyjaciela. Syriusz miał trochę racji, ale on musiał, po prostu musiał przy niej być.
- A co z tą Liv? - Syriusz niespodziewanie wyskoczył z pytaniem.
- Och... - James zagryzł wargi, nieco zakłopotany. - Dzisiaj z nią gadałem, przed meczem. Mówiła, że słyszała, co się stało z Lily i gdybym chciał z kimś na ten temat pogadać to ona jest chętna.
- Chętna się znalazła. – Syriusz prychnął przeglądając
bezmyślnie mapę. – Przecież jakbyś chciał z kimś pogadać, to wiadomo, że ja bym
był pierwszą osobą w kolejce.
- Skromny, nie ma co. – James pokręcił głową wygodniej
siadając na łóżku.
Syriusz tylko westchnął ciężko i już miał odłożyć mapę
Huncwotów na półkę, gdy nagle jego wzrok zatrzymał się na planie błoni
Hogwartu.
- James… - Przeniósł przerażony wzrok na przyjaciela. –
James spójrz… - Podsunął mu mapę pod nos.
Rogacz szybko zerknął na mapę, a oczy coraz bardziej mu się
poszerzały. Przez błonia Hogwartu pędziły dwie kropeczki. Pierwsza opatrzona
imieniem Mary, a druga imieniem Remusa. Tuż za nimi biegł Peter, a cała trójka
kierowała się w stronę zamku.
~*~
Biegła wciąż przed siebie i nawet nie śmiała się obrócić, by
sprawdzić czy Remus wciąż ją goni. Dlaczego ona się nie przemieniła? Przecież
wszystko wskazywało na to, że będzie wilkołakiem. Nawet Pani Pomfrey
powiedziała, że to cud, że przeżyła, więc oczywiste było, że stanie się tym,
kim był Remus. Potworem…kim strasznym, ale teraz nie mogła o tym myśleć. Nadal
biegła. Opuściła już błonia wpadając przez ogromne wrota do zamku. Na chwilę
się zatrzymała, by zaczerpnąć tchu, lecz zdała sobie sprawę, że to nie jest
dobry pomysł. Dopadła do schodów, gdy Remus był już niecały metr od niej. To
trwało ułamek sekundy i nagle…wilkołak utknął w fałszywym stopniu, dając Mary
chwilę na zebranie myśli. Spostrzegła jak Glizdogon wpada tylko (jako człowiek)
przez wrota i krzycząc coś o pomocy i biegnie w stronę Wielkiej Sali. Szybko
zaczęła wspinać się po schodach. Bestia miotała się parę stopni niżej, ale z
każdą sekundą jego uwięziona kończyna wysuwała się spod fałszywego stopnia.
Mary nie wiedziała czy w końcu się uwolnił, bo biegła ile sił w nogach przez
korytarz. Do pokoju wspólnego zostały jej jeszcze dwa piętra, już nie miała
siły, ale wiedziała, że jak się zatrzyma Remus na pewno ją dopadnie…A tak ją
zapewniał, że nie stanie jej się krzywda. Kilka łez spłynęło po jej,
zaróżowionych od emocji, policzkach. Będąc już niecałe 10 metrów od obrazu
Grubej damy zwolniła kroku i dysząc ciężko przeszła przez obraz. Teraz już jej
nie dopadnie, jako wilkołak nie będzie w stanie podać hasła. Odetchnęła z ulgą
i ruszyła w stronę dormitorium. Miała nadzieję, że Glizdogon zawiadomił już
dyrektora i że nikomu nic się nie stało. Wyczerpana przeszła przez drzwi
dormitorium, które zapiszczały przeraźliwie. Spostrzegła, że w pokoju pali się
światło. Przeszła przez próg i zaraz usłyszała znajomy głos.
- O już wróciłaś? – Dorcas siedziała odwrócona do niej
plecami i była zbyt skupiona na robieniu sobie pedikiuru by spojrzeć na
przybysza.
- Yhym… - odparła Mary przekraczając próg. Alicji nie było w
pokoju.
- Mówię ci ten lakier jest do dupy… - odparła przyglądając
się swoim paznokciom. – A ty właściwie gdzie byłaś, co?
- U Remusa, właśnie przed nim uciekam… - Mary zaczęła, nie
do końca pewna czy Dorcas ją słucha.
- Och…A co śmierdzi mu z gęby? – Brunetka spytała, chociaż
nie do końca była świadoma tego, co mówi. Zbyt zajęta była robieniem sobie
pedikiuru.
- Nie… - Mary uniosła lekko brew.
- No ej, przyznaj się, że ząbków nie umy… – Dor odwróciła
się w końcu, tracąc nadzieję, na to, że lakier kiedyś wyschnie i ujrzała
stojącą na środku pokoju blondynkę. – Boże, Macdonald! Myślałam, że to Alicja! Co
ty tutaj robisz?
- Uciekam przed Remusem…Tak jak już mówiłam… - wzruszyła
ramionami.
- A co się stał… - nie dokończyła, bo przerwał jej głos
przyjaciółki.
- Mary! – W drzwiach pojawiła się Alicja. – Co ty tutaj
robisz? Czemu się nie przemieniłaś?
- Boże dzisiaj pełnia! – Meadowes złapała się za głowę. –
Zapomniałam! Mary, co ty tutaj robisz?
-Dorcas Meadowes jak mogłaś zapomnieć! – Alicja zakryła
dłońmi twarz. – Cały dzień o tym rozmawiamy…
- Czy ja w końcu będę mogła coś powiedzieć?! – Mary wydarła
się przekrzykując przyjaciółki.
- Tak, tylko… - W tym momencie usłyszały głośny trzask.
Wymieniły zaniepokojone spojrzenia i zbiegły szybko schodami
do pokoju wspólnego. Z gardła każdej wyrwał się zduszony okrzyk. Pokój był
spustoszony. Obraz grubej Damy zwisał bezwładnie z wielką dziurą na środku, a
meble były poprzewracane. Przy wejściu stał profesor Slughorn i Minerva McGonagall.
Tuż przy ich stopach leżał spetryfikowany Remus, a obok stał Glizdogon
trzymający dzielnie różdżkę.
- Ja go trafiłem! – krzyknął uradowany, ale Mary tylko
zakryła dłonią twarz.
Powoli uklękła przy sztywnym ciele zwierzęcia, który nadal,
mimo że tak dziki i nieokiełzany, był miłością jej życia. Wtuliła się w jego
miękką sierść, a po jej policzkach pociekły kolejne łzy.
Glizdogon stał z buzią szeroko otwartą, a jego oczy niemal
wychodziły z orbit. Liczył na to, że Mary przywita go jako bohatera, a ona
nawet słowem się do niego nie odezwała.
- Panie Pettigrew, proszę za mną i Pani Macdonald również. –
Nagle wyrósł przed nimi dyrektor szkoły Albus Dumbledore. – Pani Pomfrey zaraz
przyjdzie zabrać Pana Lupina, została poinformowana przez jego przyjaciół
Jamesa i Syriusza. Proszę się nie obawiać – dodał widząc zrozpaczoną minę Mary.
– Poppy dobrze się nim zajmie, a teraz proszę za mną!
~*~
Kolejny tydzień spędzony w Hogwarcie ciągnął się mozolnie.
Powoli dochodził Listopad, co oznaczało zbliżającą się Noc Duchów, organizowaną,
co rok w zamku. Tydzień przed uroczystością Mary dostała dokładną diagnozę
swojego przypadku. Pani Pomfrey musiała codziennie ją badać i sprawdzać jak jej
organizm zmienia się w raz z oddalaniem i przybliżaniem się pełni. W końcu po
ponad tygodniu badań i wielu rozmowach z rodzicami Macdonald pani Pomfrey
opowiedziała jej dokładnie, dlaczego, nie zmieniła się w wilkołaka w trakcie
pełni.
- No i co? – Meadowes podniecona zagrodziła drogę Mary,
która właśnie wychodziła ze Skrzydła Szpitalnego.
- No…to dzięki moim genom czy coś w tym stylu… - Blondynka
wywróciła oczami.
- A możesz jaśniej? – Alicja spytała, ale głos miała lekko
rozdrażniony. – Śpieszę się do
Franka…
- No chodzi o to, że wiecie…Zawsze dużo chłopaków zwracało
na mnie uwagę…
- Skromna, nie ma co… - Prychnęła Meadowes, ale Alicja ją
uciszyła.
- Kontynuuj proszę… - dodała po chwili.
- No i okazało się, że moja prababcia była wilą… - Mary
zawiesiła głos. – I…
- To dlatego zabierałaś mi najlepsze ciacha w całej szkole!
– Dorcas oburzała się wytykając przyjaciółkę palcem.
- Boże, błagam cię Dor, czy dasz mi dokończyć? – Blondynka
spojrzała wyczekująco na przyjaciółkę, po czym po chwili ciszy zaczęła mówić dalej.
– No, a teraz już niestety nie mam w sobie nawet kropelki krwi wili, ale dzięki
temu, że wcześniej miałam jej trochę to ona ocaliła mnie przed zostaniem
wilkołakiem…
~*~
Remus już dochodził do siebie po tak emocjonującej pełni,
lecz tak jak zawsze nic nie pamiętał. Póki co, mógł wreszcie wyjść ze skrzydła
szpitalnego. Gdy wychodził spojrzał raz w stronę łóżka swojej rudej
przyjaciółki. Lily nie budziła się już od prawie trzech tygodni, co było bardzo
niepokojące. Nawet nie chciał myśleć, jak w tej sytuacji musi czuć się James,
który tak bardzo ją kocha. Już przeszedł próg, gdy nagle usłyszał zachrypnięty
dziewczęcy głos:
- C-co się S-t-tało?
Odwrócił głowę i zobaczył, że Lily ma lekko otwarte oczy i
patrzy na niego błagalnym wzrokiem. Podbiegł do niej jak najszybciej
uśmiechnięty od ucha do ucha, a oczy miał lekko zaszklone od łez.
- Boże, Lily nareszcie, wiesz jak wszyscy się martwiliśmy? –
Usiadł na krawędzi jej łóżka patrząc na nią z uśmiechem.
- Och…nic nie pamiętam…tylko to, że zabrałam ze spiżarni
Slughorna…- urwała. – A potem już…
- Spokojnie już wszystko jest w porządku… - Remus pomógł
rudej usiąść i oprzeć się na poduszce. – Może pójdę po Jame…
- Nie! – krzyknęła Lily i zaraz zakryła sobie dłonią usta. –
Znaczy, nie, proszę nie idź…nie chcę go już więcej widzieć…
- Ale Lily…
- Proszę… - spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. – Wiesz,
że gdyby nie on, wcale by mnie tutaj nie było. – Jej oczy lekko zaszły się
łzami.
- No dobrze… - spojrzał na nią z politowaniem.
- Dziękuję – chlipnęła, a zaraz całkowicie zalała się łzami
rzucając się mu na szyję.
Mocno się do niego przytuliła, a on, chociaż z początku
zszokowany, zaraz odwzajemnił uścisk.
- Przepraszam, ale…J-ja tak nie potrafię… - szepnęła przez
łzy. – Ja już mogę tak dłużej on mnie wykańcza…
- James? – spytał głaszcząc ją po głowie by trochę się
uspokoiła.
Lily głośno załkała ukrywając twarz w jego ramionach.
Pomyślała, że może to nie James jest jej pisany…może…
- Remus… - Nagle usłyszał za sobą znajomy głos, teraz pełen
wyrzutu.
- Och… Jame…- nie dokończył, bo został brutalnie pchnięty na
posadzkę.
- James, co ty wyprawiasz? – Lily pisnęła kuląc się na
łóżku, całkiem zszokowana tym nagłym pojawieniem się Pottera.
- Teraz będziesz się z nim prowadzać tak? – krzyknął
podchodząc do Remusa i kopiąc go w brzuch.
Lupin po kolejnym ciosie próbował wstać, ale Potter
przygwoździł go do podłogi.
- Spróbuj się do niej zbliżyć… - szepnął mu na ucho.
- Potter, ja nie jestem twoją własnością! – Lily krzyknęła,
gdy ten skierował już swoje kroki w stronę wyjścia zostawiając leżącego Remusa
na podłodze, ale ona nawet na nią nie spojrzał.
Opuścił skrzydło, a zaraz pojawiła się w nim pani Pomfrey,
która zwabiona krzyżykami biegła aż z Wielkiej Sali.
~*~
- Nie poszłaś do Lily? – Remus spojrzał na Mary wchodząc do
pokoju wspólnego, wciąż obkładając sobie lodem obolałą szyję.
- Nie – odparła krótko.
- Mary, coś się stało? – spytał siadając obok niej na
kanapie. Chciał ją przytulić, ale ona odepchnęła go.
- Zostaw mnie… - szepnęła wstając i ruszając w stronę
schodów prowadzących do dormitorium.
- Mary, co się dzieje? – Remus wstał i poszedł w jej ślady.
- To się dzieje, że… - odwróciła się do niego twarzą, gdy
stali już na pierwszym stopniu. – że…- Ale nie potrafiła dokończyć. Chciała go
uderzyć, chciała, by poczuł się tak jak ona się teraz czuła, ale tylko
pokręciła głową, a po jej policzkach pociekły łzy. Nic nie mówić wbiegła do
dormitorium zostawiając Remusa samego.
~*~
Minął kolejny dzień, a on wciąż nie wiedział co ma robić,
czuł się tak okropnie. Przecież nie zrobił nic złego. Lily była tylko jego
przyjaciółką, jak James mógł pomyśleć, że coś ich łączy. I jak mógł jeszcze o
tym powiedzieć Mary, chociaż nie miał żadnych podstaw.
Kopnął kamień, który
z pluskiem wpadł do wody, kiedy nagle usłyszał znajomy głos, dochodzący zza
wierzby.
- Mary? – krzyknął podbiegając kawałek i ujrzał samotnie siedzącą
blondynkę z twarzą ukrytą w książce. Ćwiczyła formułki jakiś nowych zaklęć.
- Och…To znowu TY… - odpowiedziała oschle, po czym znów
schowała się za książką.
- Mary, ja chcę tylko pogadać… - Remus spojrzał na nią z
nadzieją, a ona wzdychając ciężko odłożyła gruby tom na trawę.
- O co znowu chodzi?
- Bo mam takie prawo.. – odparła dobitnie. – Wierzę mu,
ponieważ on jeszcze nigdy mnie nie okłamał…
- A ja ciebie okłamałem?! – Remus nie krył swojej rozpaczy,
wszytko się waliło, dosłownie wszystko i to z tak błahego powodu.
- Tak… - Mary szepnęła próbując zachować stanowczy ton
głosu, lecz cała już drżała.
Byli tak blisko, po raz kolejny…
- Kiedy? – spytał naprawdę szczerze.
- Obiecałeś, przed pełnią, że mnie nie skrzywdzisz… -
szepnęła powstrzymując łzy. – Ale nie dotrzymałeś obietnicy… - Szybko chwyciła książkę
i jak najszybciej odeszła zostawiając go samego po raz kolejny.
Czuł się jeszcze gorzej niż przed tą rozmową. Odrzuciła go,
po raz kolejny.
~*~
Minął kolejny
tydzień, a to oznaczało, że właśnie dzisiaj wypadała noc duchów. W całym zamku
panowała wesoła atmosfera, a większość starszych uczniów pomagała w
rozwieszaniu dekoracji.
- Co się dzieje z Remusem i Mary? – spytała Dorcas,
wieszając przy stole nauczycielskim ozdobną dynię z wyciętym uśmiechem.
- Nie rozmawiali ze sobą od tygodnia…Nikt nie wie, o co
chodzi… - Alicja wzruszyła ramionami zdobiąc stoły serpentyną.
- Byli już razem, a nagle wszytko BUM i koniec! – Meadowes
zaprezentowała wielkie „bum” rękami.
- Oni byli razem? – Lily spytała zdziwiona.
Przez to, że była nieprzytomna przez tak długi czas wiele
jej umknęło i wciąż musiała zadawać pytania.
- Tak, bo wiesz w trakcie tej niby pełni… - Alicja zaczęła
tłumaczyć. – To oni się pocałowali i ogólnie było wszytko pięknie i cacy i
nagle nie mijają dwa tygodnie jak zaczynają się kłócić. Żadna z nas nie wie co
się dzieje, bo ani Mary, ani Remus nie chcą nic powiedzieć.
- A kiedy zerwali? – Lily zaczęła obawiać się najgorszego.
- W dzień kiedy się obudziłaś… - Dorcas westchnęła. – No,
ale to nie zmienia faktu, że nie wiemy, dlaczego zerwali.
- To przeze mnie… - Lily szepnęła łapiąc się z głowę. – To
moja wina…
- Co ty bredzisz Evans, przecież dopiero co się wtedy ocknęłaś.
– Alicja postukała się palcem w głowę.
- No właśnie, to był ten dzień…To wszystko moja wina…
- Lily błagam… - Dorcas zaczęła, lecz Ruda jej przerwała.
- Muszę, wam wszystko wyjaśnić…. – I opowiedziała im o dniu,
w którym to wszystko miało miejsce.
- Cholera, przecież miedzy wami nic takiego nie było! –
oburzała się Dor.
- Właśnie w tym rzecz…. – Ruda westchnęła zrezygnowana. – No
i co ja mam zrobić?
- Nie wiem co ty zrobisz… - Dor wypięła wojowniczo pierś. –
Ale ja idę porozmawiać z Jamesem, bo tak dłużej być nie może.
I wymaszerowała z Wielkiej Sali.
Powoli zbliżał się wieczór, a raz z nim uczta z okazji nocy
Duchów, ale Dorcas jakoś się tam nie śpieszyło. Siedziała na łóżku w
dormitorium pochłonięta rozmyślaniem.
Rozmawiała z Jamesem i próbowała mu powiedzieć, że to co
wiedział, Remusa i Lily, że między nimi nic nie było, ale on tylko zatrzasnął
jej drzwi przed nosem. Potem jak jeszcze próbowała go złapać na korytarzu to
wszędzie chodził z tą całą Liv z Ravencalwu. Zauważyła, że ostanie tygodnie
były dla nich wszystkich bardzo ciężkie, zwłaszcza dla Remusa i Mary i Lily i
Jamesa. Mimo, że ona często wściekała się na Blacka, to ich problemy były
niczym przy tych, które mieli ich przyjaciele.
Chciała już przerwę świąteczną…Miała dość szkoły. Chciał
wrócić do domu, odpocząć i…I móc porozmawiać z rodzicami…Ale to na końcu.
Potarła zmęczoną twarz i wygodniej usiadła na łóżku. Wzięła
pierwszą lepszą książkę z kufra i otworzyła ją na losowej stronie. W trakcie
przerzucania kartek ze środka wypadł jej złożony liścik. Odwinęła go i od razu rozpoznała
i pismo i sam list. Dostała go już jakiś czas temu od Dumbledore, a jego treść
dokładniej wyjaśniała, na czym polegać ma „posiedzenie na temat Walk
kontynentalnych”. Mimo, że czytała ten list codziennie to wciąż pewnych rzeczy
nie rozumiała, więc rozwinęła go po raz kolejny i zagłębiła się w jego treści.
Szanowna Panno Meadowes,
Zapewne wie już pani, że wraz z Remusem Lupinem, została
pani oddelegowana do pewnej sprawy, której waga jest niesamowicie wysoka. 15 listopada
Pani, pani towarzysz i szóstka uczniów z innych domów, wybierzecie się wraz ze
mną do ministerstwa Magii. Nim to jednak nastąpi, musimy dokładnie omówić pewne
kwestię i opracować technikę, oraz argumenty, którymi poprzemy naszą teorię. Ale
wszystko w swoim czasie.
Czym są walki Kontynentalne?
Otóż, najprościej to wytłumaczę w ten oto sposób. My jako
państwo – Wielka Brytania, mamy swój i własny sposób na wyłapywanie
Śmierciożerców ( niekoniecznie słuszny). Nasz minister Harold Minchum, jest za
zwiększeniem ilości Dementorów wokół Azkabanu. Jest to jakiś sposób, lecz skoro
Lord Voldemort rośnie w siłę, naszego więzienia powinien pilnować ktoś, kto
jest na tyle zaufany, że nie przejdzie na jego stronę. A Dementorzy do takich
istot z pewnością nie należą, wręcz przeciwnie z chęcią przyłączą się do
Sama-wiesz-kogo, gdy będą miały taką szansę. Natomiast Minister Magii Stanów
Zjednoczonych i całej Ameryki Północnej, do których Azkaban również należy,
proponują, by zamiast wyłapywać Śmierciożerców i zamykać ich w więzieniu, od
razu ich zabijać. Uważają, że to najpewniejszy sposób, na pokonanie Voldemorta.
I właśnie taki spór istnieje teraz między dwoma kontynentami: Ameryką Północną
i Europą, a naszym zadaniem jest wymyślenie takiej strategii pokonania Czernego
Pana, by oba te kontynenty pogodzić. Ja wciąż się jeszcze nad tym zastanawiam i
Panią również o to proszę. Spotkanie wszystkich przedstawicieli i omówienie ich
pomysłów będzie miało miejsce 5 listopada, myślę, że czasu nam starczy!
~Z poważaniem Albus
Dumbledore.
Sama nie była pewna, ale chyba wreszcie udało jej się
wszytko zrozumieć, przynajmniej to było pocieszające, gdy wokół działo się tyle
złego.
~*~
Zeszła schodami do opustoszałego pokoju wspólnego, zerkając
przy okazji na tablicę ogłoszeń wywieszoną przy wejściu. Wszyscy uczniowie
z siódmych klas, którzy w zeszłym roku nie zdali, bądź zdać nie mogli z powodu
zbyt młodego wieku, mogą przystąpić do egzaminów z teleportacji, które odbędą się na początku
Grudnia. Dokładny termin miał zostać podany.
Dorcas westchnęła. W zeszłym roku nie chciało jej się
przystępować do egzaminu, ale jak patrzyła czasem na Syriusza, który w wakacje
wciąż się aportował z pokoju do pokoju, by tylko zrobić jej na złość, sama
zapragnęła posiadać licencję.
Po chwili znalazła się w Wielkiej Sali. Małe okrągłe stoliki
stały na jej środku zawalone ogromnymi miskami, z przeróżnymi potrawami. Gdy
szła, wzdłuż Sali czuła się jakoś nieswojo, inaczej. Przeszła właśnie koło
stolika, przy którym siedział James, lecz tuż obok niego nie było Lily, lecz
śmiejąca się w głos Liv. Ruda za to siedziała dwa stoliki dalej prowadząc poważną
rozmowę z Remusem, widocznie musiała go przepraszać. A prawie na samym końcu
Sali siedziała Mary, wraz z Peterem. Gdy Dor doszła do ostatniego
stolika zobaczyła siedzącego przy nim Syriusza, on był sam. Przynajmniej to zostało po staremu –
pomyślała, po czym uśmiechając się od ucha do ucha przeszła całkiem obojętnie
obok jego stolika.
- Och, Dorcas! – zerwał się miejsca. – Ja chciałem cię
przeprosić…
- Oj, Black. – Dorcas westchnęła wywracając oczami. – Musisz
się jeszcze wiele nauczyć…
- Czyli, że mi wybaczasz? – spytał z nadzieją w glosie.
- Nie, no co ty! – Dor zaśmiała się obdarzając go zalotnym
spojrzeniem. – Żebym ci wybaczyła, musisz się bardziej postarać! – Posłała mu w
powietrzu całusa, po czym robiąc piruet odeszła do stolika obok.
*♥♥♥*
Witam!
Wracam z lekko nie zbetowanym rozdziałem...Ale i tak dzisiaj napisałam ponad połowę tego rozdziału.
Przez cały ostatni miesiąc prawie siedziałam na dupie i napisałam zaledwie 2 strony w Wordzie, aż dzisiaj weszłam i dopisałam pięć :) Ogólnie wybaczcie, że tak długo trzeba było czekać, ale szkoła, ostanie oceny itp. Ogólnie muszę się jeszcze starać na 6 z angielskiego...Trudne mam życie po prostu :C
Ale ogólnie zbliża się półrocze bloga! I z tej okazji może przygotuję małą niespodziankę, jeśli pozwolą mi na to okoliczności :)
A co do treści rozdziału...Wiem, że nie powala, ale ostatnio mam dość trudny okres w życiu i ogólnie, to, że cokolwiek napisałam jest cudem :C
Liczę na wasze komentarze :)
Co do Spamownika, od pewnego czasu mam tak zawalony, że już nie nadążam, więc jak ktoś mnie zrosił już do siebie na kolejny rozdział, to na koniec komentarza proszę się przypomnieć :)
Do napisania Mania!
wtorek, 12 maja 2015
Rozdział 8 cz.2 "Pierwsza Pełnia"
Ciemnowłosy chłopak z okrągłymi okularami na nosie siedział
samotnie na łóżku szpitalnym. Jego dłoń zamknięta była wokół dłoni dziewczyny leżącej
bez oznak życia tuz obok. W skrzydle szpitalnym, o tej godzinie, było już pusto.
Powoli zbliżał się czas kolacji, co oznaczało, że siedział tu już ponad 3
godziny. Ale nie chciał wracać. Gdyby teraz poszedł do Wielkiej Sali pewnie
znów spotkałby się z pretensjami ze strony Syriusza i reszty drużyny. Zresztą nie dziwił im się. Byli na niego źli, bo w końcu to on spartolił tą robotę, ale
nie miał ochoty wysłuchiwać ich narzekań i tłumaczyć się, dlaczego nie złapał
znicz. Wolał zostać tutaj, przy osobie, którą kochał ponad życie. Chociaż ona nigdy
nie odwzajemniała tego uczucia. Wiadomo Dorcas mówiła, co innego, ale czy mógł
jej tak po prostu uwierzyć? Lily odtrącała go odkąd pamiętał, więc co mogło się
wydarzyć, że tak nagle by go pokochała. Wolną dłonią przeczesał sobie włosy i
jeszcze raz spojrzał na Lily. Była naprawdę piękna, zwłaszcza teraz, kiedy
spokojnie leżała, oczy miała zamknięte, a rude kosmyki opadały wzdłuż jej
gładkich ramion. Tak wiele by dał, by wreszcie się obudziła. Obudziła i może
wreszcie go pokochała.
~*~
-Idziecie na kolację? - Dor podniosła zmęczoną twarz znad
podręcznika od zielarstwa.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz tak zakuwała.
- Idziecie? - Alicja uniosła brew, odkładając na półkę Zaklęcia dla Ambitnych. - Jesteśmy tutaj
tylko we dwójkę.
- Ciągle zapominam... - mruknęła powoli wstając z łóżka. - Stopa mi
zdrętwiała...
- Może pójdziemy do Lily? - wtrąciła Al również wstając. - Wiem, że byłyśmy po
meczu no, ale...
- Nie ma sprawy. - Dor lekko się uśmiechnęła. - Ale mam nadzieję, że niedługo
się obudzi...- dodała, gdy zaczęły schodzić schodami do opustoszałego pokoju
wspólnego.
- Co tutaj tak cicho? - Alicja wytrzeszczyła oczy. - Przecież...
- Mecz.. - wtrąciła Dorcas, a ku jej uldze nie drążyły dalej tego tematu.
W ciszy szły korytarzem, każda rozmyślając o czymś innym. W końcu, po niecałych
pięciu minutach, znalazły się przy drzwiach od skrzydła szpitalnego.
Dor cichutko nacisnęła klamkę i pchnęła ogromne dębowe drzwi. Korytarz wypełnił
okropny pisk i trzeszczenie starego spróchniałego drewna. Widać było, że tych
drzwi dawno nikt nie oliwił. Alicja rozejrzała się czy nikt na korytarzu tego
nie usłyszał, po czym ostrożnie przeszła przez próg tuż za Dorcas. Już prześlizgnęły
się przez połowę komnaty ,niezauważone przez panią Pomfrey, gdy nagle Dor
zatrzymała się. To samo nakazała przyjaciółce.
-Spójrz - szepnęła, po czym obie wychyliły się zza parawanu, który je osłaniał.
Teraz obie patrzyły na te scenę, prawie ze łzami w oczach.
Wymieniły kilka spojrzeń, po czym jeszcze raz przeniosły wzrok na łóżko szpitalne
Lily.
Na jego brzegu siedział nie kto inny, jak Rogacz. Jedną ręką trzymał mocno
Lily, jakby się bał, że mu ucieknie, a drugą zasłaniał sobie mokrą od łez
twarz. Widać było, że nie znosi tego dobrze. Dor chciała do niego podejść,
poklepać go po ramieniu, pocieszyć. Teraz, kiedy
pomyślała sobie, o przegranym meczu to była bardziej zła na Syriusza niż na
Rogacza. Dlaczego Łapy tutaj nie było? Przecież powinien wspierać swoich
najlepszych przyjaciół. Ale nie, bo dla niego liczy się tylko Quidditch i tanie
Laski. Przeklnęła go za to w duchu i ruszyła
w stronę zrozpaczonego Rogacza, lecz została powstrzymana przez Alicję.
- Zostawmy go samego – szepnęła.
- Ale… - Dor urwała i tylko posłusznie kiwnęła głową.
Ala miała rację, niech pobędzie trochę z Lily sam na sam.
~*~
Dziś pełnia, Dziś
pełnia…
Mary w duchu wciąż powtarzała te same słowa. Przeczytała
wszystkie książki mówiące o tym, co robić, by opanować agresję w trakcie
przemiany, lecz nadal nie czuła się pewnie. To była jej pierwsza pełnia, więc
pewnie dlatego czuła się tak źle, ale to wcale nie poprawiało jej humoru. Bardziej
bała się o reakcję Remusa, gdy we Wrzeszczącej chacie będzie razem z nim drugi
wilkołak.
Zawsze byli z nim Syriusz, James i Peter, a teraz już tylko
Glizdogon zostanie z nimi, by w razie potrzeby odciągnąć od siebie dwa wściekłe
wilkołaki. James cały dzień przesiedział u Lily i ani myślał opuszczać skrzydło
szpitalne, zaś Syriusz był w okropnie podłym nastroju i nie miał ochoty
niańczyć dwóch wilkołaków. Zawsze otuchy dodawało jej przynajmniej to, że
będzie z nimi Glizdogon, ale on…on był tylko szczurem, jak ma powstrzymać
jednego wilkołaka, co dopiero dwa?
Mary nawet nie chciała o tym myśleć. To nie pierwsza pełnia Lupina, na pewno nad sobą zapanuje…nadal
rozmyślała siedząc nad brzegiem jeziorka.
Było już dobrze po 22, a pełnia z każdą minutą zbliżała się
nieubłaganie. Wiedziała, że to się musi stać, w końcu już nie była zwykłą
dziewczyną…Po jej policzkach pociekło kilka łez, ale już się nie bała.
- Mary? – Ktoś położył jej rękę na ramieniu.
- Och, witaj Glizdogonie. – Odwróciła twarz ukradkiem
ocierając łzy.
- Jesteś gotowa? – spytał siadając tuż obok i obejmując ją
czule ręką. – Wszystko będzie dobrze, nie pozwolę by ciebie skrzywdził.
Mary zaśmiała się przez łzy.
- Glizdogonie, o to się nie boję. Remus jest już
doświadczony w tych sprawach. Bardziej obawiam się tego jak ja zareaguję, jak
zareaguje mój organizm, ale jestem dobrej myśli.
- To dobrze.. – mruknął, bo żadna inna odpowiedź nie
przychodziła mu na myśl.
Mary jakoś tak dziwnie mówiła, jakby dostojniej i bardziej
elegancko. Tak jak się mówi w bogatych domach.
Chwilę siedzieli w ciszy, aż w końcu Peter zebrał w sobie
odwagę i zadał pytanie, które zaczęło go już trochę męczyć.
- Czemu tak dziwnie mówisz? – spytał z niekrytą ciekawością.
- Och. – Mary poczerwieniała lekko na twarzy. – Ćwiczyłam
sobie tylko, bo chciałabym być w przyszłości dziennikarką.
- A co to takiego? – Glizdogon zmarszczył brwi i wytężył
mózg, ale za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć, co to jest
„dziennikarka”.
- To taki mugolski zawód. – Mary poczerwieniała jeszcze
bardziej. – Jeździ się po świecie, pisze reportaże z różnych światowych
wydarzeń…Czasem też pokazują cię w telewizji.
- A co to „telewi… - Peter czuł się coraz głupiej, kiedy
zdał sobie sprawę, że nic nie wie o mugolach.
Na szczęście, z tej sytuacji, wyratował go Remus, który
pojawił się na błoniach siadając po prawej stronie Mary.
~*~
Od pewnego czasu Dor dość często rozmyślała nad słowami
Czarnego Pana. Czy naprawdę zabił jej prawdziwych rodziców? Nikomu o tym nie
mówiła, chociaż ta informacja trochę ją przytłaczała. Ale czekała cierpliwie na
przerwę świąteczną, kiedy będzie w domu i kiedy będzie miała szansę pogadać z
rodzicami na ten temat. Musiała znać prawdę. Chociaż wiedziała, że to nic nie zmieni,
to ONI będą jej rodzicami zawsze nie zależnie od tego czy biologicznymi.
Od wczoraj też ciągle przypominał jej się sen Syriusza, w
którym to widział umierającego Jamesa. Ale przecież to jakaś bzdura, tak samo
jak to, że Łapa miał by być zbiegiem z Azkabanu. Może i miał swoje wady, ale
nigdy by nikogo nie zabił. Czasem Dorcas zdawało się, że zna go nawet za
bardzo.
- Dor, jesz? – Nagle z zamyślenia wyrwał ją spokojny głos
Alicji.
- Och, tak – odparła rozglądając się po stole pełnym
jedzenia.
~*~
Po kolacji dziewczyny udały się do dormitorium, po drodze
nie odzywając się do siebie nawet słowem. Obie były w markotnym nastroju i nie
miały ochoty rozmawiać o czymkolwiek, lecz gdy były już w pokoju wspólnym
Alicja zatrzymała się przed tablicą ogłoszeń.
- Dor, spójrz! – Wskazała ręką na największe ogłoszenia,
które zasłaniało całą resztę. – Tutaj jest twoje nazwisko.
Meadowes niechętnie
zbliżyła się do tablicy obrzucając ją jednym dość znudzonym spojrzeniem, lecz
po chwili zaczęła się wczytywać w ogłoszenie pisane ręką Albusa Dumbledore’a.
DELEGACJE UCZNIOWSKIE W SPRAWIE WALK KONTYNENTALNYCH.
Dnia 15 listopada
wydelegowani uczniowie udadzą się wraz z dyrektorem szkoły do Ministerstwa
Magii, by wziąć udział w posiedzeniu na temat Walk Kontynentalnych.
Konferencja będzie
polegała na przedstawieniu jak najlepszej opcji, dzięki który można zapobiec
Walk Kontynentalnych, które ostatnimi czasy stają się coraz bardziej uciążliwe.
Zacięte walki trwają
głównie między czarodziejami z Ameryki i Wielkiej Brytanii.
Naszym zadaniem
będzie sporządzenie jak najbardziej korzystnej ugody i przedyskutowanie sprawy
z Ministrem Magii WB i Ministrem Magii Ameryki.
Z każdego domu w
naszej szkole zostanie wydelegowanych dwóch uczniów – czarodziej i czarownica,
którzy jako para będą reprezentować swój dom, a całą ósemka szkołę.
Z poszczególnych klas
wybrani zostali:
Gryffindor
Remus Lupin
Dorcas Meadowes
Slytherin:
Severus Snape
Ariana Parkinson
Ravenclaw:
Gilderoy Lockhart
Sybilla Trelawney
Hufflepuff:
Nicolas Macmillan
Amelia Bones
~Z poważaniem Albus Dumbledore
- Niby, dlaczego to mam być ja? – Dor spojrzała na Alicję
błagalnym wzrokiem. – Czemu nie ty, czemu nie Mary? Czemu nie Lily?
- Lily jest w szpitalu, a Mary ma swoje problemy. – Al
poklepała Dor po placach. – A ja…
Dorcas spojrzała na nią wyczekująco.
- Ja…Dumbledore nie chciał mnie wziąć…
- Ale dlaczego? – Dor uniosła ręce, gdy skierowały swoje
kroki w stronę dormitorium. – Uczysz się o wiele lepiej niż ja, jesteś bystra,
mądra, wiele potrafisz…
- To nie ma już znaczenia. – Alicja przerwała jej, gdy
zaczęły wspinać się po schodach. – Jedziesz ty i kropka.
- Ale co ja mam tam niby zrobić? Czy my będziemy się jakoś
przygotowywać czy pojedziemy tam i kompletnie nie będziemy mieli pojęcia, o co
chodzi?! – krzyknęła rzucając się na łóżko. - Jakieś durne Walki Kontynentalne,
też mi coś!
- Dor uspokój się! – Przyjaciółka usiadła naprzeciwko niej.
– Myślę, że odpowiedzi na wszystkie swoje pytania znajdziesz tam. – Wskazała na
duże okno, w które śnieżnobiała sowa zawzięcie stukała dziobem.
~*~
Zostało im nie całe 15 minut, a z każdą sekundą odwaga Mary
spadała, choć wiedziała, że Remus jest przy niej.
Siedzieli we wrzeszczącej chacie we trójkę. Glizdogon
zmieniony w szczura siedział na stole podgryzając drewno, a Lupin i Mary zajęli
miejscy na łóżku. Dzielił ich prawie metr, lecz nagle niespodziewanie Remus
przysunął się do blondynki tak, że teraz stykali się ramionami.
- Mary… - szepnął. – Chcę żebyś wiedziała, że bez względu na
to, co się dzisiaj wydarzy, jesteś dla mnie najważniejszą osobą w życiu.
Macdonald lekko spłonęła rumieńcem i by to ukryć odwróciła
głowę.
- Remusie… - odparła po chwili spoglądając mu głęboko w
czekoladowe oczy.
Zawiesiła głos. Musiała zebrać myśli, chciała jak najlepiej
wyrazić to, co czuła.
Glizdogon teraz zaprzestał podgryzania stolika i wpatrywał
się w nich, a w jego szczurzych oczach odczuć się dało ognistą zazdrość.
- Ja… - Mary zaczęła mówić, lecz Remus położył jej palec na
ustach.
Wpatrywał się w jej piękne oczy, które teraz zaszklone były
od łez, ale to nie zmieniało faktu, że dla niego Mary była najpiękniejszą
dziewczyną na świecie. Patrzyli się tak na siebie przez wiele sekund. Upajali
się swym widokiem. Remus sam nie wiedział skąd nagle wzięło się w nim tyle odwagi, ale czuł, że to jest ten odpowiedni moment, że już lepszej okazji nie będzie.
Mary już ponownie otworzyła usta by coś powiedzieć, gdy
Remus pokręcił głową i nim ona zdążyła zaprotestować pocałował ją z czułością.
Gdy cofnął się spojrzała na niego zszokowana, ale jej oczy,
aż płonęły ze szczęścia, a w serce zaczęło szybciej bić. Nim ponownie się
pocałowali rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę Glizdogona, który siedział na
stoliku z szeroko otwartą mordką. Jego ciało lekko drżało z bezsilnej złości.
- Mary… - Remus szepnął jej na ucho, gdy wreszcie się od
siebie oderwali. – Kocham cię…
Uśmiechnęła się sama do siebie, to był chyba najpiękniejszy
wieczór w jej życiu, nigdy by się nie spodziewała, że ktoś taki jak Remus Lupin
ją zechce.
Jeszcze raz na niego spojrzała, gdy nagle ich pokój wypełnił
srebrzysty blask. Pełnia się rozpoczęła, była północ. Glizdogon szybko
zeskoczył na podłogę, chowając się pod stołem.
Mary zdezorientowana zamknęła oczy, by szybko zebrać myśli.
Wzięła głęboki wdech, a tuż obok usłyszała już przeraźliwe krzyki Remusa. Jego
przemiana się rozpoczęła, zaraz też i ona zacznie się zmieniać. Czekała aż i ją
przeszyje okropny ból, lecz nic takiego się nie wydarzyło. Otworzyła szybko
oczy. Tuż obok niej siedział wielki wilk, szczerzący kły, które teraz ociekały
mu śliną. Mary przerażona spojrzała na swoje dłonie, lecz one się nie zmieniły.
Nadeszła pełnia, a ona nie uległa przemianie.
*♥♥♥*
Witajcie!
Rozdział jest :)
Nawet mi się podoba (to nowość XD)!
Pełnię urwałam, mimo błagań Panienki Livvi :D Będę sadystką XD BUHAHAHAHA!
Mam nadzieję, że mój pomysł was nieco zaskoczył :D
A Walki Kontynentalne lepiej wyjaśnię w kolejnych rozdziałach :)
A myślę, że rozdział mam prawo komuś dedykować :)
Laughing Queen :)
Dziękuję za wspaniały komentarz i podziwiam cię, że dałaś radę przeczytać te wszystkie 8 rozdziałów :D Ja chyba bym padła z nudy XD
Wszystkim innym również ogromnie dziękuję :)
Teraz liczę tylko na kolejne komentarze, które dadzą mi kopa do pracy!
Ściskam was i do napisania!
Mania :*
Laughing Queen :)
Dziękuję za wspaniały komentarz i podziwiam cię, że dałaś radę przeczytać te wszystkie 8 rozdziałów :D Ja chyba bym padła z nudy XD
Wszystkim innym również ogromnie dziękuję :)
Teraz liczę tylko na kolejne komentarze, które dadzą mi kopa do pracy!
Ściskam was i do napisania!
Mania :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)