Wiatr i szumienie drzew nagle ustały. Wokół zapanowała
grobowa cisza, przerywana tylko urywanym oddechem Dorcas. Ta cisza była
przerażająca i napawała dziewczynę lękiem i obawą, przed tym, co mogło się za
chwilę wydarzyć. Powoli wstała, wyciągając z lekko poszarpanej szaty różdżkę i
przeszła parę metrów mocno wytężając słuch. Lekko przymrużyła oczy wodząc
wzrokiem wzdłuż drzew na skraju polany. Nic jednak się nie wydarzyło. Po chwili
jednak dostrzegła mały ruch w zaroślach i zbyt długo się nie zastanawiając wypaliła
z różdżki. Czerwony promień zniknął gdzieś w ciemności lasu, a Dor odetchnęła z
ulgą. Chyba była sama, jednak pohukiwanie sów i ciche odgłosy przyrody wcale
nie dodawały jej odwagi. Jej przeczucia niestety się sprawdziły i po chwili
usłyszała za plecami czyjeś ciche, prawie bez szelestne kroki. Nim się
obejrzała zza jej pleców dobiegł zimny i szyderczy głos, który nie jednego czrodzieja napawał lękiem.
- Mała Dor...Jak miło znów cię widzieć….
Brunetka przestraszona powoli obróciła się i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, przed kim, tak naprawdę, stoi.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek mieli okazję się spotkać - syknęła mocniej zaciskając spocone palce na różdżce.
-Jaka szkoda, że mnie nie pamiętasz. - Voldemort przeszedł kilka kroków, a wypowiadając te słowa zasyczał niczym wąż. - Byłaś taka mała jak zabiłem twoich rodziców - zakpił przejeżdżając brudnym palcem wzdłuż swojej różdżki. - Taka niewinna...
- Moi rodzice żyją! - Dor krzyknęła dzielnie wyciągając różdżkę przed siebie, lecz Voldemort zaśmiał się tylko kręcąc głową.
- Masz odwagę po matce...- westchnął krążąc po polanie.
Na początku Dor myślała, że są tutaj tylko we dwójkę, lecz teraz poczuła te natarczywie patrzące oczy świecące w gąszczu lasu. Bała się, że Śmierciożercy w każdej chwili mogą ją zaatakować. Była sama i w życiu nie dałaby sobie z nimi rady. Miała okazję walczyć z nimi jedynie dwa razy. Pierwszy był w 5 klasie, gdy wdarli się do dormitoriów, lecz żadnego nie udało jej się wtedy zabić. Jednemu wtrąciła jedynie różdżkę, ale nic poza tym. Drugą szansę dostała wczoraj, lecz po tym jak ledwo, co uniknęła spotkania ze śmiercią, uciekła do lasu i skryła się w jego cieniu, opuszczając przyjaciół. I teraz miała zmierzyć się sam na sam z ogromną armią poplecznikom Czarnego Pana. Każdy z nich był starszy, i o wiele bardziej doświadczony, więc niby jakie miała szansę?
- Zabiłem twoich rodziców 15 lat temu. - Czarny pan kontynuował. - I oddałem cię do tych mugoli. Musiałem się ciebie pozbyć, żałuję do dziś, że cię nie zabiłem.
- To zabij mnie teraz! - Dor syknęła przez zęby z determinacją. Nie wierzyła w to wszystko. To był jakiś stek kłamstw, przecież zna swoich rodziców bardzo dobrze i wie, że nigdy by jej nie okłamali.
- Mała Dor...Jak miło znów cię widzieć….
Brunetka przestraszona powoli obróciła się i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, przed kim, tak naprawdę, stoi.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek mieli okazję się spotkać - syknęła mocniej zaciskając spocone palce na różdżce.
-Jaka szkoda, że mnie nie pamiętasz. - Voldemort przeszedł kilka kroków, a wypowiadając te słowa zasyczał niczym wąż. - Byłaś taka mała jak zabiłem twoich rodziców - zakpił przejeżdżając brudnym palcem wzdłuż swojej różdżki. - Taka niewinna...
- Moi rodzice żyją! - Dor krzyknęła dzielnie wyciągając różdżkę przed siebie, lecz Voldemort zaśmiał się tylko kręcąc głową.
- Masz odwagę po matce...- westchnął krążąc po polanie.
Na początku Dor myślała, że są tutaj tylko we dwójkę, lecz teraz poczuła te natarczywie patrzące oczy świecące w gąszczu lasu. Bała się, że Śmierciożercy w każdej chwili mogą ją zaatakować. Była sama i w życiu nie dałaby sobie z nimi rady. Miała okazję walczyć z nimi jedynie dwa razy. Pierwszy był w 5 klasie, gdy wdarli się do dormitoriów, lecz żadnego nie udało jej się wtedy zabić. Jednemu wtrąciła jedynie różdżkę, ale nic poza tym. Drugą szansę dostała wczoraj, lecz po tym jak ledwo, co uniknęła spotkania ze śmiercią, uciekła do lasu i skryła się w jego cieniu, opuszczając przyjaciół. I teraz miała zmierzyć się sam na sam z ogromną armią poplecznikom Czarnego Pana. Każdy z nich był starszy, i o wiele bardziej doświadczony, więc niby jakie miała szansę?
- Zabiłem twoich rodziców 15 lat temu. - Czarny pan kontynuował. - I oddałem cię do tych mugoli. Musiałem się ciebie pozbyć, żałuję do dziś, że cię nie zabiłem.
- To zabij mnie teraz! - Dor syknęła przez zęby z determinacją. Nie wierzyła w to wszystko. To był jakiś stek kłamstw, przecież zna swoich rodziców bardzo dobrze i wie, że nigdy by jej nie okłamali.
-W sumie mógłbym cię teraz zabić...- Voldemort zamyślił się.
– Ale czy chcesz takiej śmierci? Nie wolałabyś do nas dołączyć. Była byś
idealną kandydatką na Śmierciożerczynię. Miałem nadzieję i mam ją do dziś, że
jak dorośniesz dołączysz do naszych szeregów i razem zawładniemy tym światem.
-Nigdy! - krzyknęła i już nie potrafiąc utrzymać nerwów na wodzy wypaliła z różdżki.
Voldemort śmiejąc się kpiąco odparł atak Dorcas i zbliżył się do niej dając znak swoim sługom, by opuścili kryjówki. Dor przestraszona cofnęła się o krok, patrząc jak na polanę wchodzą kolejno Śmierciożercy. Aż zachłysnęła się, gdy wśród nich dostrzegła Severusa. Dawnego przyjaciela Lily.
Było ich, około dwudziestu, lecz jeden nie pokazał swojej twarzy. Wiedziała, że już nic nie zrobi. Pomoc nie nadejdzie, bo niby skąd? Każdy ze Śmierciożerców wyciągnął już przed siebie rękę, w której dzierżył różdżkę. Każdy z nich miał wymalowany ma twarzy kpiący uśmiech i rozbawienie odwagą kogoś tak słabego. Dorcas nie miała zbyt wielu rozwiązań, a jedyne, co uznała za rozsądne to pierwszą zacząć tą bitwę, która i tak dla niej była przesądzona. Nigdy jeszcze nie udało jej się rzucić porządnego zaklęcia niewybaczalnego, teraz jednak nie mogła się zawahać. W jednej chwili wykrzyknęła zaklęcie, a z jej różdżki wydobył się zielony promień. W tym samym momencie w jej stronę poleciał tuzin takich samych zaklęć, a ostatnią myślą, jaka przeszła jej przez głowę było, „Żeby Syriuszowi nic się nie stało”.
-Nigdy! - krzyknęła i już nie potrafiąc utrzymać nerwów na wodzy wypaliła z różdżki.
Voldemort śmiejąc się kpiąco odparł atak Dorcas i zbliżył się do niej dając znak swoim sługom, by opuścili kryjówki. Dor przestraszona cofnęła się o krok, patrząc jak na polanę wchodzą kolejno Śmierciożercy. Aż zachłysnęła się, gdy wśród nich dostrzegła Severusa. Dawnego przyjaciela Lily.
Było ich, około dwudziestu, lecz jeden nie pokazał swojej twarzy. Wiedziała, że już nic nie zrobi. Pomoc nie nadejdzie, bo niby skąd? Każdy ze Śmierciożerców wyciągnął już przed siebie rękę, w której dzierżył różdżkę. Każdy z nich miał wymalowany ma twarzy kpiący uśmiech i rozbawienie odwagą kogoś tak słabego. Dorcas nie miała zbyt wielu rozwiązań, a jedyne, co uznała za rozsądne to pierwszą zacząć tą bitwę, która i tak dla niej była przesądzona. Nigdy jeszcze nie udało jej się rzucić porządnego zaklęcia niewybaczalnego, teraz jednak nie mogła się zawahać. W jednej chwili wykrzyknęła zaklęcie, a z jej różdżki wydobył się zielony promień. W tym samym momencie w jej stronę poleciał tuzin takich samych zaklęć, a ostatnią myślą, jaka przeszła jej przez głowę było, „Żeby Syriuszowi nic się nie stało”.
~*~
Kilka minut przedtem
Syriusz wraz z Kłem szli ciemnym gąszczem lasu, co jakiś
czas oświetlani przez promyki słońca, którym udało się przedrzeć przez gęste korony drzew. Mimo, że Syriusz był w dosyć podłym i przygnębiającym nastroju,
Kieł, aż rwał się do zabawy, goniąc świerszcza umykającego wśród traw. Ich
wędrówka trwała już dobre 10 minut, a Syriuszowi wciąż wydawało się jakby
chodzili w kółko. Wciąż mijali te same drzewa, a może po prostu tak im się
wydawało, bo właściwie one niczym się od siebie nie różniły. Gdy szli już
kolejne minuty nagle usłyszeli czyjś głos. Syriusz od razu go rozpoznał. Był to
ten sam głos, który prześladował go od poprzedniej nocy. Ten sam głos, który
każdego czarodzieja napawał lękiem. Ten sam głos, który wypowiedział słowa:
„Potter, chłopiec, który przeżył”. To zdanie wciąż bębniło Syriuszowi w uszach,
lecz teraz nie mógł o tym myśleć. Szedł wabiony kolejnymi sykami, gdy nagle
jakby w odpowiedzi na jego błagania usłyszał znajomy mu krzyk. „Nigdy” – Z
pewnością ten głos należał do jego ukochanej. Przerażony przyśpieszył korku, a
Kieł pędził tuż z nim pozostawiając świerszcza samego. Chwilę trwało, a zaraz
jego twarz oświetliły promienie słońca padające na polankę, kilka metrów przed
nim. Dostrzegł dziewczynę stojącą na jej środku, a wokół niej zebranych
Śmierciożerców. Było ich przynajmniej piętnastu i każdy miał podniesioną różdżkę i był
gotowy do ataku. Spostrzegł tylko jak Dor wypowiada zaklęcie, a zielone smugi
wyczarowane przez Śmierciożerców pędzą w jej stronę. Instynktownie rzucił
pierwsze, lepsze zaklęcie, jakie przyszło mu do głowy i zamknął oczy. To samo
zrobiła Dor. Była już całkowicie pewna, że to koniec. Pomyślała, że odpływa,
więc już całkiem spokojnie otworzyła oczy. Przerażona spostrzegła, że nadal
jest na polu bitwy, a tuż przed nią powstała ogromna tarcza ochronna. Co było
jeszcze zadziwiające, jeden ze Śmierciożerców leżał martwy na trawie. Sama w to
nie wierzyła, ale właśnie przed chwilą, ona Dorcas Meadowes, tchórz, nad
tchórzami zabiła jednego z popleczników Czarnego Pana. Obejrzała się dookoła i
nagle spostrzegła tuż u swojego boku Syriusza. To wszystko trwało ułamek
sekundy, gdy kolejne potężne zaklęcie Voldemorta rozerwało tarczę, lecz oni
byli już gotowi.
- Avada Kedavra! – Krzyknęła po raz kolejny, podczas gdy
Syriusz momentalnie odtworzył tarczę.
Kolejne zaklęcia posypały się i odbiły rykoszetem w Śmierciożerców.
Czarny Pan był wyraźnie wściekły, gdy dwóch kolejnych jego ludzi padło na
ziemie martwych. Przy kolejnym razie Śmierciożercy byli już jednak
przygotowani, i gdy Dorcas i Syriusz po raz kolejny chcieli powtórzyć swój
popisowy numer zostali zaatakowani.
- Dor uważaj! – krzyknął łapiąc ją za rękę.
Ukucnęli i tuż nad ich głowami przeleciały trzy zielone
promienie.
- Syriusz w nogi! – Dor krzyknęła, wstając z ziemi. Nad ich
głowami świszczało od zaklęć niewybaczalnych, a oni biegli przez las ścigani
przez Śmierciożerców, aż do błoni. W pewnym momencie zatrzymali się, a Syriusz
spojrzał za siebie.
- Chyba już nas nie gonią. – Wydyszał, ale nagle na
sąsiednim krzakiem dostrzegli ruch.
Oboje wstrzymali oddech mocniej ściskając swoje różdżki. Po
chwili jednak zza zarośli wyskoczył na nich ogromny brytan Hagrida i rzucił się
wprost na zaskoczoną Dorcas.
- Kieł, brachu jak miło cię widzieć!
~*~
Kolejne dwa tygodnie minęły w spokoju. Uczniowie i
Nauczyciele sprzątali i odbudowywali zamek, podczas gdy ci młodsi na miesiąc
zostali odesłani do domu. Hogwart musiał odzyskać dawny blask i znów zostać
otoczony zaklęciami ochronnymi, za nim mogły rozpocząć się w nim lekcje. Nie
wszyscy byli z tego powodu zachwyceni, ale wskazywało na to, że dzięki
determinacji starszych uczniów, zamek będzie w gotowości o wiele szybciej.
Mijały kolejne dni, spędzane głownie na pozbyciu się pyłu i doprowadzeniu
rannych do zdrowia. Z Lily już wszystko było dobrze, pomijając fakt, że razem z
Jamesem nie odezwali się do siebie ani razu od czasu „nieudanych” oświadczyn.
Alicja, już po niecałym tygodniu powróciła do zdrowia, po tym jak mało, co nie
zginęła. Dołohow prawie trafił ją zaklęciem uśmiercającym, lecz w ostatniej
chwili zrobiła unik. Niestety zaraz po tym, straciła koncentracje i próbując
rzucić na kogoś zaklęcie uśpienia, rzuciła je sama na siebie. Teraz razem z
Frankiem porządkowali pokój wspólny Gryfindoru, i byli w jak najlepszych
humorach.
Dorcas wraz z Syriuszem zostali ogłoszeni bohaterami, po tym
jak w Zakazanym Lesie Dumbledore i Aurorzy znaleźli kilku martwych
Śmierciożerców, których zabili. Dor nareszcie poczuła w sobie odwagę i już nie
zamierzała ani razu uciekać, gdy przyjaciele będą w potrzebie. Mary, odzyskała
przytomność dopiero po dwóch tygodniach, ale póki, co wszytko było z nią w
porządku. Remus wciąż się zamęczał poczuciem winy, ale James skutecznie
przemawiał mu do rozsądku, że przecież nic nie mógł na to poradzić. Teraz Mary
i Lupin prawie każdą chwile spędzali razem, a Remus obiecał, że już nigdy jej
nie opuści i nigdy jej nie zawiedzie. Oczywiście robił to, gdy ona była
całkowicie nieprzytomna, ale to nie zmieniało faktu, że obietnicy dotrzyma.
~*~
- Dor? – Syriusz zaczął, chociaż poczuł się nieco
niezręcznie. – Bo wiesz…Pamiętasz tamte korepetycje z Quidditcha?
- Yhym…- mruknęła, doskonale wiedząc, do czego zmierza ten temat.
Właśnie pakowała swoją torbę, bo od jutra miały zacząć się
normalne lekcje, a on wtargnął do jej pokoju, bez żadnej zgody, przypominając
jej o tym pamiętnym wieczorze.
- No, a pamiętasz jak siedzieliśmy razem, już pod sam koniec
i rozmawialiśmy? – spytał z nadzieją, podając jej jedną z książek, potrzebnych
na jutrzejsze lekcje.
- Yhym…- powtórzyła spoglądając na chwilę w jego oczy.
- A pamiętasz, co wtedy do mnie powiedziałaś? – spytał, po
raz kolejny, a jego oczy zabłysnęła w nadziei.
- Nie – odparła stanowczo, chociaż pamiętała doskonale, jak
mogła zapomnieć.
- Nie? – Syriusz nieco się zmieszał, pomagając jej podnieść
gruby tom od zielarstwa. – Nie pamiętasz, że ten?...No wiesz…
- Nie, nie wiem Łapo, a teraz proszę cię, daj mi się
spakować. – Odebrała od niego książkę i zaczęła krążyć po pokoju w poszukiwaniu
reszty.
- Ale Meadowes, pamiętasz i to bardzo dobrze! – wykrzyknął
uśmiechając się łobuzersko.
„I oto wrócił stary, dobry Black” – westchnęła Dor patrząc
na niego z politowaniem.
- Nie pamiętam i naprawdę, daj mi spokój.
- A przypominasz sobie, może, dlaczego nie pamiętasz? –
spytał z przekąsem.
- Eghk…Black daj mi święty spokój! Doskonale wiem, że mnie
nafaszerowałeś Amortenjcą!
- Czyli jednak pamiętasz! – wykrzyknął uradowany oblizując
wargę.
- Nie, po prostu Remus mi powiedział przed kore… - Nagle
urwała zdając sobie sprawę z tego, jaką gafę teraz popełniła.
- Remus powiedział ci przed korepetycjami? – Syriuszowi
wyraźnie zaświeciły się oczy, a na twarz wstąpił huncwocki uśmiech. –
Wiedziałaś, a i tak się napiłaś!
- Skąd miałam wiedzieć, że wlałeś do swojego picia ten
cholerny eliksir? – krzyknęła tracąc cierpliwość.
- Po prostu przyznaj się, że nie mogłaś pohamować się przed tym,
żeby się na mnie nie rzucić.
- Śnij dalej Black! – krzyknęła rzucając spakowaną torbę na
łóżko. – W szatni może i sobie ze mną zabawiłeś, ale nie licz, ze coś takiego
się jeszcze powtórzy!
- Szatnia powiadasz? – Syriusz po raz kolejny przyłapał
Dorcas, a ona ugryzła się w język.
Nie odpowiedziała, tylko stała z zaciśniętymi zębami.
- Czyli, ze jednak pamiętasz, że zaprosiłaś mnie na randkę,
co? – Zaśmiał się ukazując rząd swoich śnieżnobiałych zębów. – To, co? Kiedy
termin?
- Nie mam zamiaru nigdzie się z tobą umawiać ty,
seksistowska świnio!
- Wolisz, żeby wszyscy dowiedzieli się, że już pierwszej
nocy w Hogwarcie zawędrowałaś do mojego dormitorium? – Uśmiechnął się
łobuzersko, a ona aż nabrała powietrza w płuca.
- Że co?
- Och już nie pamiętasz? – Wyjął z kieszeni zdjęcie, na
którym razem z Dorcas byli w samej bieliźnie i całowali się w chłopięcym
dormitorium.
- To nie byłam ja! – krzyknęła wyzywająco. – A poza tym skąd
masz to zdjęcie?
- Peter to dobry fotograf. – Syriusz wzruszył ramionami. – A
poza tym, kto ci uwierzy, że to nie ty? – Uniósł sugestywnie brew.
- To szantaż! – warknęła podchodząc do niego bliżej.
- Oj tam Dor…to, kiedy spotkanie?
Meadowes tylko mocniej zacisnęła zęby.
- Możemy jutro o 18 – warknęła, po czym wygoniła Blacka, ze
swojego dormitorium.
*♥♥♥*
Witajcie!
Uwinęłam się szybciej niż myślałam :)
Uwinęłam się szybciej niż myślałam :)
Ta część jest tez króciutka, no ale dwie części po 4 strony w Wordzie dają razem 8, więc ogólnie jest dobrze :)
W sumie, inaczej ten rozdział sobie zaplanowałam ,ale wyszło jak wyszło i jako tako jest chyba dobrze :)
Ocenę pozostawiam wam, ale skoro minęły już ponad dwa miesiące to chciałam je jakoś podsumować i uczcić :)
Dziękuję ogromnie wszystkim moim trzydziestu dwóm obserwatorom i wszystkim, którzy komentowali moje rozdziały. To niesamowite uczucie, kiedy wchodzę na bloggera i patrzę, a jest tyle komentarzy, a każdy dodaje mi tyle siły i daje kopa do pracy, więc dziękuję wam! W sumie nie jestem zbyt dobra w podziękowaniach, ale jeszcze dziękuję za tyle wyświetleń, bo jest ich już prawie 8000 :) A komentarzy, cóż ponad 300 :) Jestem naprawdę zachwycona ♥
Liczę, że uda mi się tę historie doprowadzić do końca, i że wy ze mną do tego końca wytrawcie :)
Ściskam was mocno i do napisania!
Mania :*
PS Rozdział czytałam 4 razy, ale jak widzicie błędy to powiedzcie :)
PS Rozdział czytałam 4 razy, ale jak widzicie błędy to powiedzcie :)